Jak łowić na wleczonego i na "przepływankę"?

Metoda „na wleczonego” znacznie lepiej sprawdza się na wodach stojących niż płynących. Znana jest głównie z łowienia na system z bocznym trokiem (najlepszym wyborem będzie w tym przypadku okoniowy zestaw w rozmiarze L bądź XL).

Sama technika prowadzenia jest bardzo prosta i polega na powolnym podciąganiu przynęty po dnie ruchami kija równoległymi do lustra wody. Wabik przeciągamy do siebie do momentu, aż kąt między kijem a linką wyniesie 45° (przy takim położeniu wędki jesteśmy jeszcze w stanie skutecznie zaciąć rybę). Następnie przesuwamy spinning w kierunku przynęty, jednocześnie wybierając nadmiar plecionki. Na tym etapie prowadzenia istotne jest, by cały czas mieć kontakt z przynętą, nie ruszając jej jednak z miejsca.
Jak widać, jest to proste, bez żadnych udziwnień szuranie po dnie z krótkimi przestojami (w momentach zwijania luzu plecionki). Czasami, gdy ryby są bardzo „wolne” i niezbyt aktywne, technika ta bywa skuteczniejsza od innych. Jeżeli zamiast systemiku z trokiem stosuję gumkę tradycyjnie uzbrojoną w główkę jigową, lubię w czasie jednego prowadzenia (co dwa-trzy „cykle szurania”) podbić ją w górę z nadgarstka, ale to już inna bajka…

przeplywanka1

Jeśli chodzi o rzeki, to odpowiednikiem metody „na wleczonego” jest tu tzw. przepływanka spinningowa. Bez obaw, nie zamierzam nikogo namawiać do montowania spławika na spinningu. Jest to po prostu nawiązanie do praktykowanej przed laty przepływanki bez spławika, tyle tylko, że gruntowy ołów z przynętą naturalną został zastąpiony gumą uzbrojoną w główkę jigową. Takie łowienie nie jest przesadnie skomplikowane, choć wymaga nabycia pewnej wprawy, zanim pojawią się regularne efekty w postaci (nie tylko) sandaczy.
Klasycznym łowiskiem, w którym stosuję przepływankę spinningową, jest niezbyt głęboka prostka z równym uciągiem, gdzie w zasięgu rzutu znajduje się równoległa do brzegu kamienna rafa. Staję na jej wysokości i wykonuję rzut lekko pod prąd. W początkowej fazie prowadzenia wędkę trzymam wysoko, z kątem rozwartym między szczytówką a plecionką, a potem stopniowo, płynnymi „schodkami” obniżam ją coraz bardziej i przesuwam w dół rzeki, prowadząc w ten sposób wabik na napiętej plecionce. Kołowrotka używam tylko w pierwszej fazie prowadzenia do wybierania nadmiaru plecionki, gdy przynęta dryfuje swobodnie w moją stronę. Robię to tak, by cały czas mieć kontakt z gumą, ale nie przyspieszać jej spływu. Przynęta musi się przesuwać tuż przy samym dnie, co jakiś czas lekko o nie zawadzając. Ale uwaga, jeśli tylko poczujemy, że wabik trąca o dno, delikatnie go podrywamy ruchem kija z nadgarstka i pozwalamy dalej spływać. Jeśli tego nie zrobimy, uwięźnie on na dnie i będziemy się zmagać z zaczepem. Brania sandaczy są tu bardzo silne i agresywne, a typowe dla tych drapieżników pstryknięcia mętnookie zostawiają sobie na inne okazje.
W taki właśnie sposób obławiam opisane już wyżej rafy, a dokładniej kant na krawędzi rafy i czystej wody. Metoda sprawdza się także na dnie z półkami równoległymi do nurtu, a także tam, gdzie są oddzielone od brzegu pasem wody kamienne umocnienia omywane z obu stron nurtem. Warunkami sukcesu są równy uciąg i częsty kontakt z dnem. Przynęta nie może szybować nad nim wysoko, musi po nim prawie szurać. Ale pamiętajcie, że „prawie” w tym przypadku robi bardzo dużą różnicę.