Otwarcie sezonu trociowego

Rozpoczęcie sezonu trociowego mamy już za sobą. Z żalem muszę przyznać, że to, co działo się na większości pomorskich rzek, nie napawa optymizmem. Odniosłem nawet nieodparte wrażenie, że z roku na rok jest coraz gorzej.

Choroba zdziesiątkowała ryby, które pokonując rybackie sieci w morzu oraz kłusownicze w portach i rzekach, dotarły na tarliska. Te, które przetrwały, nękane były przez „hakarzy", „sieciarzy" i „elektryków" oraz niecierpliwych pseudowędkarzy. Gdy 1 stycznia pojawiliśmymsię nad rzekami, niewiele już dla nas zostało. Wybaczcie ten ponury wstęp, ale niedawno wróciłem trociowej wyprawy i po prostu muszę się podzielić z Wami swoimi spostrzeżeniami. Pozwólcie jednak, że zacznę jeszcze raz od początku... Całą jesień z uwagą śledziłem doniesienia znad rzek. Najpierw dotarła do mnie informacja z Pomorza o spóźnionym ciągu, potem zelektryzowała mnie wiadomość o zdychających rybach. Było to do przewidzenia, gdyż wysokie temperatury w połączeniu z niskim stanem wody sprzyjały roznoszeniu się wrzodzienicy. Z kolei z rzek z dorzecza Wisły, gdzie choroba wystąpiła w znacznie mniejszej skali, informacje również nie były zbyt optymistyczne. Spółdzielnia rybacka „Troć" odławiająca ryby na Wiśle „skutecznie" wykorzystała katastrofalnie niski stan wody i niewiele ryb pokonało postawioną przez jej członków zaporę z siatek.

otwarciesezonu7
Jedyne pozytywne wieści dochodziły znad Iny. Tam strażnicy i wędkarze pilnujący (przez całą dobę!) ryb na gniazdach tarłowych nie zauważyli oznak choroby. Ponieważ nie przepadam za łapaniem w tłumie, a wiadomości z Goleniowa lotem błyskawicy obiegły cały trociowy świat, z bólem, ale podjąłem decyzję, że tam nie pojadę. Gdy byłem bliski poddania się i po raz pierwszy od 20 lat chciałem zrezygnować z wyjazdu na rozpoczęcie sezonu, w połowie grudnia z całego Pomorza zaczęły dochodzić sygnały o dużym drugim ciągu tarłowym. No i oczywiście...1 stycznia rano wyruszyłem na trocie. O godzinie 9 dotarłem do Lubicza nad Drwęcą. Informacje o kilku ledwo wymiarowych rybach z jednej strony potwierdziły „kunszt" i zabójczą skuteczność wiślanych rybaków, z drugiej zaś pomogły mi w podjęciu decyzji. Ruszyłem dalej. W końcu lepiej połowić 3 godziny w wodzie, gdzie według doniesień są ryby, niż pół dnia „biczować w studni". Przed południem, gdy dojeżdżałem już nad Łebę, zadzwonił do mnie znad Słupi Piotrek. Pochwalił się, że właśnie przed chwilą został szczęśliwym łowcą 105-centymetrowego łososia.Niestety, poza interesującą relacją z holu dowiedziałem się również, że ryba została obfotografowana tylko telefonem komórkowym.Poczucie obowiązku redakcyjnegowraz z chęcią złowienia równie pięknej ryby (nie wiem, co było silniejsze) nakazały mi ruszyć z kopyta nad Słupię. Warto było stracić kolejną godzinę łowienia, gdyż widok tak pięknego łososia na samym starcie napawał optymizmem. Gratulacje, szybka sesja zdjęciowa i pełen nadziei ruszyłem na łowy.

otwarciesezonu9
Okazało się, że była to jedyna ryba, którą dane mi było widzieć tego dnia... Wieczorem na kwaterze spotkałem się z Pawłem, który całą sylwestrową noc spędził w podróży, jadąc z Katowic do Słupska, by 1 stycznia stawić się nad rzeką i, jak się później okazało, zobaczyć tego dnia hol zaledwie jednej niespełna 50-centymetrowej rybki, i to w dodatku z wrzodami. Lekko podłamanego kumpla szybko postawiłem na nogi, pokazując fotki Piotrkowego łososia. 2 stycznia z samego rana zaatakowaliśmy znane nam łososiowe miejscówki. Niestety, przez cały dzień nie zobaczyliśmy złowionej ryby, a jedynie słyszeliśmy o dwóch srebrniakach wyjętych w dole rzeki. Wieczorem odbyłem „telekonferencję" z zaprzyjaźnionymi ekipami porozrzucanymi na pomorskich wodach. Z wyjątkiem Iny, usłyszałem jedynie o niewielkich keltach i pojedynczych srebrniakach. Sytuacja nie zmieniła się również 3 stycznia. Tego dnia miałem wprawdzie na wędce rybę, ale biorąc pod uwagę jej mizerny rozmiar, nawet się nie zmartwiłem, gdy po kilku młynkach wypięła się z kotwiczki. Telefon rozgrzał się do czerwoności od płaczących w słuchawkę niespełnionych łowców. Mocno podirytowani zaczęliśmy kombinować. Wydawało się niemożliwe, by informacje o drugim ciągu były zwykłą „ściemą", kłusownicy też nie mogli wszystkiego wyłowić. Dlatego mierne wyniki zwaliliśmy na anomalie pogodowe. Najwyraźniej trocie z sobie tylko znanych powodów mają gdzieś nasze starania. Póki co tej wersji postanowiliśmy się trzymać. Rano zawitaliśmy na dolny odcinek Łeby. To był ostatni dzień wspólnego łowienia z Pawłem. Do niego w południe miała dojechać nad rzekę 5-osobowa ekipa, a ja wieczorem spodziewałem się trzech kumpli na kwaterze. Tego dnia ciśnienie mocno zaczęło spadać (z 1010 zjechało do 960 hPa). Prosto z auta ruszyliśmy „z buta" kilka kilometrów w górę rzeki i zaczęliśmy powolne obławianie, schodząc w stronę samochodu. Ja łowiłem na przemian wahadłówką i woblerem, kolega swoimi ukochanymi twisterami. Po drodze spotkałem miejscowego wędkarza. Po krótkiej rozmowie z dumą zaprezentował ponad 50-centymetrowego kelta, po czym szeptem dodał: „w tym sezonie mam już ich na rozkładzie ponad 30 sztuk". Widząc moje zdziwienie, wytłumaczył: „my tu sezon rozpoczynamy od grudnia". Może to było tylko takie przechwalanie, a może była w tym jakaś część prawdy? W każdym razie nie chciało mi się więcej z nim rozmawiać. Około 14 Paweł dostał telefon od znajomych.Okazało się, że łowili w okolicach samochodu i wyjęli już 2 trocie i tyleż ,samo im spadło. Znacznie przyspieszyliśmy obławianie. Po godzinie i do mnie „uśmiechnął się" los i wyjąłem... 50-centymetrową rybkę. Nie wiedziałem, śmiać się, czy płakać. Sezon wprawdzie otworzyłem, ale nie po takie trofea tu przyjechałem. Ostrożnie wyczepiłem mocno wychudzoną kelcinkę i wypuściłem do rzeki. Może – jak uda się jej przetrwać – spotkamy się za jakiś czas, a wtedy będzie w stanie przetestować mnie i mój sprzęt. Przed wieczorem spotkaliśmy jednego ze znajomych Pawła. Właśnie sprawiał swoją pierwszą w życiu troć. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że ryba była wypchana żabami.

otwarciesezonu6
Na cztery kelty złowione tego dnia tylko jeden przekroczył 55 cm. Gdzie podziały się większe ryby?! Ponieważ w życiu nie można zbytnio wybrzydzać, kolejnego dnia dla odmiany łowiliśmy... znowu na Łebie. Wędkowanie na tym odcinku trudno nazwać urozmaiconym. Prosta, wręcz kanałowa rzeka bez drzew i krzaków nie pozwalała zbytnio na rozwinięcie skrzydeł. Trzeba było sukcesywnie obławiać wodę metr po metrze, ryby mogły być tu wszędzie, a więc „na kogo wypadnie, na tego bęc". Tym razem to ja wyciągnąłem trafiony los na loterii łebskiego trociowania, bo złowiłem dwa kelty (50 i 60 cm). Reszta załogi zeszła o kiju. Pięcioosobowa grupa z Piotrkiem (szczęśliwy młowcą stopiątki) ruszyła na Słupię. Myślę, że tego dnia połowili najlepiej na całym Pomorzu, bo Zbyszek powtórzył swój zeszłoroczny sukces, łowiąc tym razem nieco mniejszego, bo 80-centymetrowego łososia, a Paweł z Pabianic, trociowy debiutant, trafił 3-kilogramowego srebrniaka. Kolejne dwa dni wszyscy postawiliśmy,na Słupię, jednak bez żadnych efektów.,Wieczorem znów rozmowy i snucie dywagacji, co się stało z rybami? Może spłynęły? Może przyczajone czekają na odpowiedni moment? A może po prostu wszyscy mamy pecha?! Nie znałem odpowiedzi na żadne z tych pytań. Zastanawiał mnie tylko niezaprzeczalny fakt, że po drugiej stronie Bałtyku sezon rozpoczyna się trzy miesiące później i zarówno trocie, jak i łososie są w rzekach! Nie spłynęły! Nie czekają na lepszy moment! Jeżeli nawet nie biorą, to przynajmniej je widać. Inna sprawa, że w pierwszych dniach stycznia pogoda nie sprzyjała wędkarzom. Może spóźniony ciąg w połączeniu z wysoką temperaturą uniemożliwiły rybom wytarcie się, przez co kompletnie nie były aktywne? Zastanawiające było też to, że na Słupi, nie licząc malutkich rybek, wyjechało kilka łososi (ja słyszałem o 4 sztukach) i trochę srebrniaków, nikt natomiast nie chwalił się dużym keltem. Dzień przed powrotem decydujemy się spędzić towarzysko – spotkać się z Heniem, dzięki którego determinacji kamienie w Smołdzinie przestały być czerwone od gotowania prądem, a troć ma szanse wytrzeć się w spokoju. Z rozmowy z nim wynikało, że jeszcze niedawno na dolnym odcinku Łupawy widać było dużo ładnej ryby, a te, które zostały przerzucone powyżej elektrowni (to żałosne, ale w Smołdzinie ciągle nie ma przepławki i nie zanosi się, żeby była), porozstawiały się po rynnach i nie zamierzały jeszcze spływać. Postanowiłem spróbować którąś z nich wyłuskać. Udało się; przed wieczorem na górnym odcinku wyjmuję niewielką rybkę. Niestety, nie mogę opisać pasjonującej walki, bo takiej nie było. Kilka młynków i trotka wylądowała w podbieraku. Jak tak dalej pójdzie, to na zimowe trocie trzeba będzie zacząć chodzić z pstrągowym zestawem. Wtedy przynajmniej będzie frajda z holu. Wieczorem bezpośrednio po łowieniu pojechaliśmy do Gniewu, by następnego dnia od rana łowić na Wierzycy. Byłem tam po raz pierwszy. Z jednej strony rzeka wyglądała urokliwie: dużo zwalisk (bobry zrobiły swoje), zakrętów, przewężeń, ale z drugiej postpegieerowskie bloki, działki, mocno uczęszczana droga i klepisko zamiast „tajnych" ścieżek wzdłuż rzeki. Tutaj naprawdę widać, że sezon trwa okrągły rok. Przy tarliskach na brzegu nie ma nawet źdźbła trawy, wszystko rozdeptane. Są za to wyrobione stanowiska do podbierania ryb i na zasiadkę niczym dla karpiarzy. Gdy to wszystko zobaczyłem, odechciało mi się łowienia. Wracając do samochodu, spotkaliśmy znajomego z Gdańska. W plecaku miał jedną ledwie wymiarową rybę, a dwie mniejsze wypuścił.

otwarciesezonu5
Powiedział nam, że w tym roku niewiele dużych ryb pokonało sieci spółdzielni „Troć", w rzece natomiast zostało sporo małej troci, która idzie w górę rzeki, unikając nurtu przy samych burtach, dlatego skutecznie mija rybackie pułapki. Szkoda tylko, że z naturalnego tarła za kilka lat spotkamy tam potomstwo tych czterdziestoparocentymetrowych trotek! Tą niezbyt optymistyczną konkluzją zakończyliśmy nasze otwarcie sezonu 2012 r. Patrząc na stan wód trociowo-łososiowych i prowadzoną na nich „ochronę i gospodarkę", wydaje się, że sytuacja jest beznadziejna. A przecież... Wprawdzie z rybakami ciężko będzie wygrać, jednak z kłusownictwem można sobie poradzić, o czym może świadczyć determinacja wędkarzy znad Iny czy Redy. Z chorobą też można walczyć. Jest to wprawdzie proces długotrwały, ale wykonalny. Trzeba odpowiednio zmodyfikować gospodarkę zarybieniową. Oprócz smolta należy do dopływów wpuszczać dużo narybku. Jest to kosztowne, bo jego, przeżywalność jest znacznie mniejsza, ale uzyskane w ten sposób dorosłe osobniki mają znacznie większą odporność. Tylko tak odtworzy się silne stado tarłowe odporne na wirusy, a dalej natura obroni się już sama. Trzeba jednak działać, bo jak widać same dobre chęci nie wystarczają. Mamy najpiękniejsze rzeki, które powinny przyciągać ludzi z całej Europy. Uważam, że to już ostatni dzwonek, by coś zrobić, gdyż w przeciwnym razie zamiast wędkarzy nad pomorskimi rzekami będą tylko kajakarze, a my, aby coś złowić, będziemy musieli płynąć przez morze. Światełkiem w tunelu, i to już od kilku lat, jest wspomniana wcześniej przeze mnie Ina. Ta niewielka rzeka była niezaprzeczalnym numerem 1 tegorocznego rozpoczęcia sezonu. Przez pierwsze trzy dni wędkarze złowili tam więcej ryb niż na wszystkich pozostałych rzekach Pomorza. Stało się tak dzięki grupie pozytywnie zakręconych zapaleńców, którzy pokochali tę rzekę i odpowiednio nią ,zarządzają. Udało im się zgromadzić pieniądze ze środków unijnych, NFOŚiGW oraz z Urzędu Marszałkowskiego Województwa KujawskoPomorskiego na zwiększenie populacji łososi i troci. Głównym realizatorem projektu został Zachodniopomorski Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych. Na Inie i jej dopływach ma zostać wybudowanych 28 przepławek, a na rzece Stobnicy ma być stworzone sztuczne tarlisko. Plan przewiduje również zadrzewienie ponad 22-kilometrowego pasma wzdłuż głównego koryta rzeki. Cała inwestycja ma się zakończyć w 2016 r. Można? Można!  Strach tylko pomyśleć, jak będzie wyglądało tam otwarcie sezonu w 2017 r. Wydawałoby się, że człowiek jest istotą rozumną, uczy się na błędach, wyciąga wnioski. W większości wypadków z pewnością tak jest. Nie dotyczy to jednak zarażonych nieuleczalną chorobą, jaką jest „salmonidoza złośliwa". Sam jestem tego najlepszym przykładem. Cały czas liczę, że duże trocie pokażą się jeszcze w tym sezonie w naszych rzekach – może pod koniec zimy, może na wiosnę. W każdym razie pilnie nasłuchuję newsów z Pomorza...

otwarciesezonu1