Dwa wybrzeża, dwie skrajności

Łowienie troci w Bałtyku u wybrzeży polskich i skandynawskich różni się od siebie diametralnie. I to niemal wszystkim oprócz jednego: i tu, i tam nawet olbrzymie ryby potrafią żerować bardzo blisko brzegu.

dwa wybrzeza4
Od dawna wyprawiam się za Bałtyk, kiedyś w pogoni głównie za drapieżnikami słodkowodnymi, a od dobrych paru lat także za trociami. A wszystko wzięło się z tego, że w pewnym momencie miałem już dość oczekiwania na zakończenie okresu ochronnego w polskich rzekach i postanowiłem sprawdzić, ile jest prawdy w pojawiających się co jakiś czas w trociarskim światku pogłoskach o wspaniałych możliwościach, jakie daje łowienie w morzu. Także podczas wypraw na szwedzkie jeziora i szkiery nasłuchałem się od tamtejszych wędkarzy o olbrzymich trociach i łososiach... To wystarczyło, żebym pewnego dnia podjął męską decyzję: będę spinningował w morzu! Jak postanowiłem, tak zrobiłem, choć od skromnych początków do efektów, którymi dziś mogę się z czystym sumieniem pochwalić, droga była długa, kręta i wyboista.

Uczyłem się od Skandynawów, podpatrując jak oni łowią na swoich kamienistych wybrzeżach, a zarazem nieustannie próbowałem szczęścia na polskich plażach i klifach. Wbrew pozorom bowiem nie ma co skreślać polskiego brzegu Bałtyku, bo także tutaj troci jest dużo. Może nie tyle co tam, ale są, i to w liczbie wystarczającej, aby warto się było na nie wybierać z dużymi szansami na sukces.

Ale wędkowanie na obu typach wybrzeży różni się zasadniczo i o tym chcę Wam dziś napisać. Jest to próba odpowiedzenia na często zadawane mi pytania o łowieniu troci w morzu, o łowiskach, o wyszukiwaniu miejscówek, o najlepszych sposobach, przynętach i wielu innych rzeczach. Wszystkiego nie dam rady zmieścić w szczupłych ramach tego artykułu – można by napisać o tym całą książkę – skupię się zatem na podstawowych zagadnieniach z zakresu wyszukiwania łowisk, doboru przynęt i ich prowadzenia w konkretnych warunkach.

O łowieniu troci z brzegu morza warto pomyśleć już teraz. Druga połowa października to dobry czas na penetrowanie przybrzeżnych wód Bałtyku w poszukiwaniu ryb, które właśnie teraz podchodzą pod brzegi. Jedne z nich, które będę nazywał ciemnymi, szykują się do tarła zgodnie z 2–4-letnim cyklem rozrodczym, a inne, srebrne, po prostu przypływają tu na łatwy żer. I na tym chyba kończą się podobieństwa naszych i skandynawskich wybrzeży. Reszta to już w zasadzie same różnice, które szerzej omówię, by wędkarz „obłowiony" na jednym wybrzeżu nie wszedł na przysłowiowe rafy lub równie przysłowiowe mielizny na drugim. Analogia jest tu zresztą idealna właśnie ze względu na odmienności w budowie różnych typów dna kamienistego (najłatwiejszy do obławiania jest Bornholm, który stał się swego rodzaju szkółką wędkarską dla morskiego trociarza, bo już w Szwecji kontynentalnej i na Gotlandii trzeba trochę pokombinować) i przeważnie piaszczystego (Polska), które rzutują na zachowanie się troci, a więc i na sposób ich łowienia.


Cykl życiowy troci

Jak już wspomniałem, trocie podchodzące pod brzeg dzielą się na ciemne, gotowe do rozrodu i srebrne, szykujące się na wielkie żarcie.

Skandynawia. Ciemne trocie grupują się u ujścia rzek i rzeczek, ale nie wszystkie do nich wchodzą. Część składa ikrę w morzu, o rzut beretem od samego ujścia rzeki. Czasami, np. u ujścia malutkiego strumyczka, można zobaczyć fascynujące widowisko: wielkie, ciemne ryby, z uporem prące do cieku o głębokości 15–20 cm (!), przewalające się i co rusz zmywane z powrotem na głębszą wodę. W końcu nie wytrzymują i przystępują do tarła tam, gdzie są, czyli w wysłodzonej wodzie morskiej tuż przy ujściu owego strumyczka. Jak jest ze skutecznością takiego tarła, nie wiem, ale można przypuszczać, że skoro ryby tu wracają, to może coś w tym jest. Może jednak jakiemuś odsetkowi tarlaków udaje się wejść do minirzeki i złożyć tam ikrę? Może...

dwa wybrzeza
Takie tarlisko jest magnesem dla wszelkiego rodzaju drapieżników, od dorszy po wszechobecne tam foki, które siedzą nażarte na skałach i tylko od niechcenia co jakiś czas zapuszczają się do wody po kolejny kąsek. Przyciąga także ryby srebrne, które nie gardzą ikrą swoich pobratymców i urządzają tu sobie prawdziwe uczty. To jest też jedna z przyczyn, dla których u wybrzeży skandynawskich bardzo dobre są np. pomarańczowe, krewetkopodobne muchy podane na zestawie ze spidolino.

dwa wybrzeza2
I szalenie ważna sprawa: ciemne ryby są świętością, pod żadnym pozorem nie można ich zabierać. Abstrahując nawet od oczywistej ochrony tarlaków, po co je zabijać, skoro morze czasami aż kipi od srebrniaków? Kolejna kwestia, o której należy pamiętać, to skrupulatnie wytyczone strefy ochronne wokół ujść rzek i rzeczek. Nie wolno tam łowić (zrozumiałe, że sieci rybaków też tam nie ma), ale można zgodnie z przepisami, rozsądkiem i sumieniem stanąć przy granicy takiej strefy i obławiać morze poza nią. Bez obaw, tam też są ryby.

Polska. Oczywiście także u nas podchodzące pod brzeg trocie dzielą się na ciemne i srebrne. Jednak tutaj te spośród troci, które są gotowe go rozrodu, wchodzą do rzek i tam szukają tarlisk. Ikrzyce i mleczaki gromadzące się u ujść polskich rzek nie są chronione, a jak wyglądają strefy ochronne (czytaj: strefy zastawione sieciami), wie chyba każdy. Co jakiś czas także u nas słyszy się, że ktoś gdzieś widział tarlisko w morzu, u ujścia jakiejś rzeczki, ale jest to margines marginesu, skromny odsetek, który nie ma praktycznie żadnego wpływu na ogólny obraz bytowania i łowienia troci w morzu.



Falowanie i wiatr a nawyki pokarmowe troci


dwa wybrzeza5Skandynawia. Obowiązuje tu wręcz zasada „no waves – no fish", czyli że bez fal nie ma ryb. Dlaczego? Otóż fale wymywają pokarm spod głazów i z morszczynów, który ryby następnie wybierają. Wiatr wzburzający wodę jest zatem dla troci (i nie tylko dla nich) swego rodzaju dzwonkiem „podano do stołu". W zasadzie można łowić tak długo, jak fale pozwalają ustać na nogach. Bardzo dobry jest okres bezpośrednio po sztormie, kiedy fala jest jeszcze spora, ale pomału gaśnie (używa się czasem określenia fala „na rozbuju") i można już bezpiecznie wejść do wody.

Woda nad głazami i roślinami stale się kotłuje, przewala, przenosi pokarm nad trociami stojącymi przy dnie. Dlatego ułatwiamy im zauważenie przynęty, stosując wabiki jaskrawe: seledynowy wobler, pomarańczową błystkę itp. Nie tylko pobudzają one apetyt ryb, lecz również wzmagają agresję.

Bardzo łowne jest tu prowadzenie w opadzie naśladujące naturalne ruchy typowego pokarmu drapieżników, który albo opada w toni poderwany uprzednio falowaniem wody (np. ikra), albo samodzielnie nurkuje między wszechobecne tu głazy czy morszczyny. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na zachowanie się małych rybek – podstawowego pokarmu troci. Taka rybka potrafi wyskoczyć z morszczynu jak przysłowiowy diablik z pudełka, pochwycić unoszony przez falę drobny kąsek (np. wodnego bezkręgowca), po czym błyskawicznie zapikować w stronę zbawczego gąszczu, zanim zostanie zauważona przez większego drapieżnika. Trocie stojąc nisko i patrząc do góry, widzą pokarm i mają bardzo mało czasu na podjęcie decyzji o ataku. Muszą reagować bezrefleksyjnie, natychmiast skacząc do rybki wracającej między morszczyny. Taką reakcję ryb wykorzystujemy do ich łowienia. I to nie tylko na muchy podane w zestawie ze spidolino, ale także na bardzo popularne w Szwecji wahadłówki, które puszczone w opadzie wirują, kręcą się i migają bokami jak mała rybka pod wpływem prądów wywołanych falowaniem.

Silny wiatr i nacierające na wędkarza fale co prawda sprzyjają żerowaniu troci, ale łowienie w takich warunkach jest – delikatnie mówiąc – uciążliwe. Kilka godzin zmagania się z falami na śliskich głazach potrafi wymęczyć nawet najtwardszego, a poza tym nie zawsze jest bezpieczne, i to nawet tam, gdzie dno jest na ogół płaskie, jak na Bornholmie. Rozwiązaniem jest więc łowienie w miejscach nieco osłoniętych od wiatru. Na szczęście wybrzeże typu skandynawskiego (nazwijmy je tak w uproszczeniu, bo wyróżniamy tu różne jego odmiany, które również mają swoją wędkarską specyfikę) jest bardzo urozmaicone, dlatego na ogół nie ma problemu ze znalezieniem odpowiedniego miejsca.

Odpowiedniego, tzn. takiego, wokół którego morze jest sfalowane, ale da się łowić. Przykładowo, jeśli wędkujemy wokół małej wysepki o regularnych kształtach, a wieje od np. zachodu, to jej brzegi zachodnie (silne fale) i wschodnie (brak fal) są dla nas spalone, łowimy więc u brzegów północnych i południowych. Tam wiatr jest słabszy, a fale mniejsze; czasem jest to po części tzw. martwa fala, czyli obecna mimo braku wiatru w danym miejscu. To samo dotyczy licznych tu półwyspów. Najlepsze miejsca są po ich bokach (w stosunku do kierunku wiejącego wiatru), nigdy od czoła. Nigdy też nie zapuszczamy się na stronę zawietrzną, gdzie troci po prostu nie będzie.

Polska. O ile przy małej falce da się łowić, o tyle każda większa sprawia, że ryby odsuwają się od brzegu. Bo i co mają tu robić, skoro podnoszony wodą piach zapycha im skrzela? Z kolei zupełna flauta jest również niepożądana, bo ryby dobrze widzą wszystko z daleka i są bardzo ostrożne. W tej sytuacji najbardziej pożądana przez wędkarzy jest właśnie owa niewielka falka. Jeśli jednak zachodzi zjawisko tzw. brudzenia się wody, występujące wtedy, gdy prądy morskie odkrywają iłowe podłoże i robi się swego rodzaju błoto, to nie ma co myśleć o udanych połowach. Posztormowa fala „na rozbuju", która w Skandynawii zwiastuje dobre połowy, u nas jest okolicznością rzecz jasna niesprzyjającą.

Ogólnie biorąc, mimo że troci mamy sporo, to trafienie na korzystne warunki do ich łowienia jest raczej trudne, jeśli nie jesteśmy nad morzem na co dzień lub nie możemy liczyć na informacje od miejscowych kolegów. Ale gdy już uda się trafić na dobre warunki, można liczyć na naprawdę niezłe połowy.

Z tego, że przy płaskim dnie nawet przy małej falce trocie z daleka mają pełny ogląd sytuacji, wynikają bardzo ważne konsekwencje dla wędkarza. Stosujemy wabiki w kolorach naturalnych, muchy o barwach krewetek (kremowe, jasnobrązowe) lub małych rybek. Dobre są muchowe czy spinningowe imitacje cierników (zgniłozielone), tubisów (oliwkowe) lub np. śledziokształtne wahadłówki.

Także technika prowadzenia przynęt różni się od tego, co jest skuteczne po drugiej stronie Bałtyku. Owszem, kiedy na dnie są kamienie (zresztą nie tylko wtedy) można łowić z opadu, ale nie jest to już taka wunderwaffe jak tam. U nas trzeba opanować technikę prowadzenia równomiernego, z lekka tylko zakłócanego, imitującego naturalne zachowanie się małych rybek. Jest to pochodna ukształtowania dna. To, że jest płaskie, mało urozmaicone, pozbawione morszczynu i (na ogół) dużych głazów sprawia, że każdą przynętę ryby widzą z daleka i mają czas się jej przyjrzeć i ocenić, czy zachowuje się naturalnie. Zdarza się, że ryby odprowadzają przynęty pod nogi wędkarza, nie atakując ich.

Reasumując, opad jest skuteczny nad dnem kamienistym, którego w Polsce trochę jednak mamy, ale na piasku
warto postawić przede wszystkim na łowienie mniej agresywne.


Miejscówki i taktyka

Skandynawia. Przede wszystkim szukamy wody odpowiednio sfalowanej nad dnem o konkretnej konfiguracji, tj. stosunkowo płytkim, umożliwiającym brodzenie. Dlatego właśnie zachęcam do stawiania pierwszych kroków w morskim trociowaniu na Bornholmie. Dno jest tam właśnie takie, a sama wyspa – mała, i mimo że są miejsca lepsze i gorsze (w zależności od wiatru i fali), to jednak niemal wszędzie da się połowić. Gotlandia czy kontynentalna część Szwecji mają strefy przybrzeżne nieco bardziej urozmaicone, z kilkumetrowymi toniami przy głazach (odradzam) czy np. rafami podchodzącymi pod sam brzeg lub iłowymi półkami (to są akurat dobre miejsca). Prawie zawsze w wybranej okolicy znajdzie się ujście jakiejś rzeki lub rzeczki. Łowimy oczywiście poza strefami ochronnymi.

dwa wybrzeza3
Jeżeli ryb w danym miejscu nie ma, przenosimy się do innej miejscówki (czasem odległej o kilka kilometrów) i tam wędkujemy. Prędzej czy później trafimy na głodne, agresywne trocie. Na tych łowiskach o sukcesie decyduje łatwość przemieszczania się.

Polska. Na brzegu piaszczystym trocie z reguły buszują za drugą rewą i problemem może być podanie im tam przynęty, jeżeli nie dysponujemy łodzią lub pływadłem (belly boat). Czasem zapuszczają się w rów między pierwszą a drugą rewą i wtedy jest to sytuacja bardzo sprzyjająca (o ile oczywiście trafimy na dobry wiatr i falę). Warto natomiast poszukać miejsca, w którym fala przerwała rewy. Poznaje się je po tym, że na piaszczystym brzegu pojawiają się ni stąd, ni zowąd spore ilości kamyczków czy innego materiału naniesionego przez fale. Na brzegu kamienistym (np. u stóp klifów) sprawa jest prostsza i łatwiej trafić na ryby przebywające w zasięgu rzutu.

Trocie podążają za pokarmem, szukamy więc tego, co i one, czyli przede wszystkim małych rybek. O ich rozmieszczeniu decydują cieplejsze prądy, warto więc poświęcić nieco czasu na ich znalezienie, choćby na mapach dostępnych w Internecie. Na dodatek w drugiej połowie października trą się tubisy i dla wszystkich morskich ryb drapieżnych jest to okres intensywnego żerowania. Na spinning trafiają wtedy m.in. dorsze, które wciąż dla wielu wędkarzy są rybami tylko pilkerowymi. Ich łowienie na spinning z brzegu to jednak osobny temat wart omówienia w obszernym artykule. Jak znaleźć tarliska tych małych rybek? Wystarczy wejść do wody i pogrzebać butami w piaszczystym dnie. Jeśli tubisy tam są, to szybko zobaczymy uciekające spod nóg małe oliwkowe rybki. Takie „wydeptywanie" to najlepszy sposób na ich zlokalizowanie.

Po wytypowaniu odpowiedniego odcinka brzegu nie pozostaje nic innego jak uzbroić się w cierpliwość. W danym miejscu trzeba wykonać nieraz setki rzutów i liczyć na łut szczęścia. To, że w obiecującej miejscówce przez godzinę czy dwie nie ma brań, jeszcze o niczym nie świadczy. Trocie stale się przemieszczają i w każdej chwili mogą wejść w zasięg wędki. Na naszym wybrzeżu kluczem do sukcesu jest więc wytypowanie dobrego miejsca i jego cierpliwe obławianie, bez przejmowania się upływem czasu i brakiem wyników.