Rozmowa z Piotrem Fiałkowskim

Piotr Fiałkowski łowi w Bałtyku od dawna. Zaczynał w czasach, kiedy wędkarstwo morskie w Polsce dopiero raczkowało, a na ludzi z wędkami na plaży patrzono, delikatnie mówiąc, ze zdziwieniem.

piotr fialkowski3

Długie lata praktyki na różnych morskich łowiskach zaowocowały zgromadzeniem niezwykłej wiedzy i doświadczeń, którymi od pewnego czasu Piotr dzieli się z Czytelnikami WMH. Jego teksty poświęcone łowieniu w morzu znajdziecie w Wydaniu Specjalnym naszego magazynu zatytułowanym „Morze", a już teraz zapraszamy do przeczytania wywiadu z tym nietuzinkowym wędkarzem.

Czołem, na początek powiedz kilka słów o sobie: jakim wędkarzem jest Piotr Fiałkowski? W jakiej grupie wędkarskiej braci byś się sam umiejscowił?
Jestem wędkarskim szaleńcem, łowię w morzu, zatoce, rzekach pomorskich, kanałach, nie stronię od jezior, glinianek i innych łowisk. Kocham lipienie, trocie, belony, pstrągi, dorsze, płastugi, węgorze. Każdą wolną chwilę spędzam nad wodą.

piotr fialkowski1

Wiemy, że jesteś wszechstronnym wędkarzem. Czym jednak urzekło Cię morze?
Wiesz, nad rzekami robi się tłoczno, presja coraz większa, ale muszę tam jeździć, bo lipieni w morzu nie ma. Jest za to wiele innych ciekawych ryb. Czy ktoś z Czytelników łowił węgorzyce, skarpie na spinning, morskie diabły albo tasze? Łowienie morskie to wolność, nie ma walki o miejsce, wody starcza dla wszystkich. Załoga innej łódki to nie konkurencja, ale przyjaciele, źródło informacji. Zauważyłeś, że na morzu załogi pozdrawiają się, nawet obcy sobie ludzie? Pokaż mi to na jeziorach...

Załóżmy teraz, że jestem wędkarzem śródlądowym i planuję spędzić jednorazowo długi weekend majowy czy czerwcowy nad Bałtykiem z wędką w ręku – ryba i metoda obojętne. Gdzie mam się kierować, jak przygotować, co zapakować, a co dokupić? Da się łowić z marszu tym, co mam, czy konieczne są duże wydatki na początek?
Oczywiście, sprzęt specjalistyczny pomaga, ale nie łowi sam. Warto go mieć, lecz jak łowisz nim raz w roku, to lepiej wypożyczyć albo kupić tani zamiennik. Wybór sprzętu jest ogromny; trafia się sporo uniwersalnych perełek. Wielu właścicieli łódek ma na ich pokładach miniwypożyczalnie sprzętu. Nad morzem potrzebny jest sprzęt mocny, odporny na uszkodzenia. Najlepsze są kije z włókna szklanego. Jak masz starą Germinę, to możesz jej użyć do połowów dorszy na lekkie pilkery albo szprotki, jak również do trollingu z ręki. Tania karpiówka może posłużyć do połowu zarówno fląder, jak i śledzi. Najbardziej jednak uniwersalne są szklane wędki teleskopowe. Używam ich nie z sentymentu, ale ze względu ich wartości łowcze. Dobrze, że są nadal produkowane, szkoda, że jedynie przez nielicznych producentów.

Nie jestem więc skazany na kuter, dorsze i nie zawsze kompetentnego szypra. A gdybym jednak zdecydował się na tę opcję, to na co powinienem zwracać uwagę, żeby nie zostać nabitym w butelkę?
Do dobrych szyprów w kolejce czeka się co najmniej rok, kiepscy wożą wędkarzy z łapanki. Polecam tych z Półwyspu Helskiego. Są elastyczni, uczynni, wiedzą, czego oczekuje od nich klient i zależy im na dobrej opinii. Często też sami wędkują. Zawsze radzę porozmawiać z przyszłym szyprem, aby wyczuć, jakim jest człowiekiem. Można poczytać opinie w necie, na różnych forach, poczta pantoflowa też działa. Nie wolno jednak oceniać nikogo pochopnie. A tak na marginesie, już od lat nie łowię z kutrów. Wolę małe łodzie i kuterki, jak np. znana Ci Vivien i jej znakomity szyper Cimek.

Wróćmy teraz do Twojego wędkowania. Czy masz jakiś swój roczny cykl, w którego różnych okresach łowisz różne ryby? Wiadomo, że np. w maju jest sezon na belony. A jak jest z innymi rybami? Również są łowione sezonowo?
Oczywiście, mam swój kalendarz. Nie łowię ryb w czasie tarła, z wyjątkiem belon, ale o nich za moment. Od stycznia do maja – troć, od maja do września – belona, węgorz, fląderki. Jesień to plaża – duże flądry, dorsze, okonie portowe... Wrócę na chwilę do moich ukochanych belon. Najłatwiej złowić je w maju. Wtedy, niestety, trwa istna rzeź; dobrze, że w końcu wprowadzono limit sztukowy. Dla mnie najlepszą porą na te ryby jest wrzesień. Brań jest mniej, ale ryby są duże, grube, tłuste i według mnie przepyszne. To nie to samo co majowe, niejadalne belonki.

Czy owa sezonowość dotyczy również metod wędkowania?
Nie, łowię metodą, na jaką mam ochotę w danym dniu, a efekty są podobne. Dam przykład dotyczący ulubionych belon. Gdy rozpiera mnie energia, łowię je na spinning, a gdy chcę odpocząć, to trollinguję. Podobnie jest w przypadku fląderek – łowię je stacjonarnie z gruntu na podciągankę albo wręcz na przynęty sztuczne, naturalnie w ruchu, ale także spinningiem. Tu trochę narażę się moim kolegom muszkarzom: ta metoda na morzu jest najmniej uniwersalna, ale znając fantazję muchoskrętaczy, może się to szybko zmienić.

Na pewno masz jakieś swoje ulubione, nieszablonowe metody i sposoby. Możesz powiedzieć coś na ten temat? Na przykład belona na kulę wodną, turbot na spinning, morskie trocie na trolling z ręki?
Pewnie. Pod koniec maja nie mogę patrzeć na spinning belonowy, bolą mnie ręce. Wtedy zaczynam łowić na szprotkę podwieszaną pod kulą wodną albo spirolino. Komicznie wygląda wtedy branie belony: ryba kłapie swoim dziobem, połykając rybkę wiszącą kilkanaście centymetrów pod powierzchnią, następnie staje dęba i pokazuje swój dziób wędkarzowi, jakby chciała mu pogrozić, po czym robi fikołka i zacina się sama. Ubaw murowany. Turbot na spinning to z kolei moja ulubiona, dotychczas tajna metoda. Ryba ta mająca kształt halibuta startuje do blachy z dna niczym Harrier – myśliwiec pionowego startu. Błyskawicznie doskakuje do blachy i chaps! – trafia bezbłędnie. I co ciekawe, im szybciej prowadzę wabik, tym atak jest bardziej ostry. Turbot mógłby wiele nauczyć niechlujnie polującego szczupaka! Troć trollingowa to zupełnie inna bajka. Nie jestem wielkim fanem tej metody, ale jak obłowić sto hektarów wody w jeden dzień, by znaleźć skupisko? Poza tym walnięcie parokilowego srebrniaka w tej metodzie ma swój urok, oj ma. Rękę wyrywa ze stawu.

Skoro już jesteśmy przy przynętach sztucznych, to powiedz, jakich wabików używasz podczas swoich wypraw spinningowych. Może masz jakieś „pewniaki"?
Jasne, przynęta ma imitować szprotkę. Najlepsza jest więc wahadłówka długości ok.10 cm o anemicznej akcji. Widziałeś kiedyś płynącą szprotkę? Ona nie rzuca bokami na prawo i lewo. Macha ogonkiem ledwo widocznie. I tak samo ma pracować dobra blacha,. Idealnym ą wabikiem jest Rewa Adama Kaczmarka – znakomicie wkręca się w wodę, ma odpowiednie proporcje, świetnie leci. Żartujemy, że szprotka jest imitacją Rewy. Kolory są istotne, ale nie aż tak jak wydaje się wędkarzom. Łowiłem belony nawet na czarne blachy. Świetne są niebieskie, zielone, a kiedyś rekordową belonę złowiłem na blachę białą jak mleko. W morzu w ogóle nie sprawdziły mi się gumy, totalnie zawiodły ulubione na rzekach streamery, a i woblery też nie dały oczekiwanych wyników. Klasyczna wahadłówka bije na głowę awangardowe cudaki, acz wszelkie eksperymenty są wskazane.

Ich prowadzenie...

Czy poleciłbyś Czytelnikom WMH jakieś sprawdzone patenty?
Podstawa to nieregularność. Zmiany tempa, kierunku, opad... Nietrudno osiągnąć to nawet w trollingu ruchami manetki gazu. Częstym błędem jest prowadzenie zbyt wolne. Powiem konkretnie – na ryby pelagiczne lepsze jest szybkie prowadzenie, zwłaszcza gdy słabo żerują. Dotyczy to zwłaszcza troci i belon. One – jeśli zechcą – dopadną każdą blachę. Ważne, by wabik pracował nerwowo, nieregularnie. Nawet najedzona ryba nie ma się przyglądać przynęcie, tylko ją atakować odruchowo, niczym kocur kłębek wełny. Blacha wleczona wolno, martwo bywa lekceważona.

A teraz z trochę innej beczki. Wydaje się, że polskie wędkarstwo dorszowe zostało zdominowane przez pilkery i przywieszki. Co sądzisz o stosowaniu w takich sytuacjach przynęt naturalnych? W jakich warunkach mogę łowić np. dorsze na martwą szprotkę czy filecik ze śledzia?
Sam już dawno nie łowię na pilkery, a jedynie z konieczności robię to wtedy, gdy nie mam szprotek. Wolę na szprotkę, bo nie lubię szarpać. Dorsz rozumuje pragmatycznie i czując zapach szproty, uderzy nawet jak nie jest głodny. Kiedy jednak żeruje agresywnie, pilker jest równie skuteczny. Podobnie przywieszka, która może być nawet bardzo mała. I tu uwaga, mimo głębokości łowienia kolor ma znaczenie – trzeba eksperymentować. Raz dobry będzie biskupi, innym razem kremowy. Nie ma reguł 100-procentowo pewnych. Kilkanaście dorszy złowiłem nawet na żywca (tubis, babka). I były to spore rybska.

Wróćmy jeszcze na chwilę do poprzedniego pytania. Łódź zapewnia większą elastyczność w doborze miejsca i przynęty niż kuter. Czy nie przeszkadza Ci, że na stosunkowo małej jednostce jesteś skazany na łowienie przybrzeżne?
To nie jest do końca tak. Mała, ale dobra łódź jest lepsza niż kuter, mobilniejsza, szybsza, no i daje komfort łowienia w dobranym nieprzypadkowo towarzystwie. Niektórzy moi koledzy wypływają na Głębię Gdańską pontonami. I łowią piękne dorsze, łososie. Ale to wymaga doświadczenia i – nie ukrywam – odwagi.

Spotkałeś się z łowieniem w Polsce dorszy z plaży?
Jasne, i to na własnej skórze tego doświadczam. Jesień jest najlepsza, podstawowymi przynętami są tubis albo szprotka. Najważniejszy warunek – trzeba rzucać jak najdalej. Ciekawe, że nigdy nie złowiłem z plaży dorsza niewymiarowego. Morskie łowienie jest nieco magiczne. Każde branie zwiastuje niespodziankę. Mimo że łowię tu już trzydzieści siedem lat, nigdy nie wiem, jakie będzie moje kolejne trofeum. Tego nie mają łowcy z wód słodkich, przynajmniej duża ich część. Polowanie w morzu jest jak narkotyk – silnie uzależnia. Kiedy przestaje wystarczać Bałtyk, można łowić np. w Norwegii. Mimo że nie jest to tanie, coraz więcej rodaków tam jeździ. Bo tam są ryby. Ale nasze morze też daje sporo możliwości. Nie wszystkie jeszcze odkryto. Na pewno w Bałtyku czekają rekordowe płocie, leszcze, jazie, okonie, łososie, trocie i wiele innych ryb. Do zobaczenia nad morzem z wędką w dłoni.

                                                                                                                              Piotr Fiałkowski i jego ryba

piotr fialkowski4

 

Rozmawiał Paweł Mirecki