Kilka łownych błystek na morskie srebro

Jakiś czas temu opisałem woblery używane do łowienia troci i łososi w wodach stojących. Logiczną kontynuacją tamtego artykułu będzie więc poświęcenie niniejszego tekstu błystkom wahadłowym.

otwarcie

Jak wyglądają (poza nielicznymi wyjątkami) niemal wszystkie polskie rzeki trociowe, wie chyba każdy. Ryb jak na lekarstwo, zadeptane brzegi, czasem wręcz ich dewastacja. No i na dodatek choroba wyniszczająca ich kiepski już rybostan. Zdecydowana większość rzek w Polsce, ale nie tylko u nas, bo i w Skandynawii, jest trapiona tą zarazą. To wszystko sprawiło, że łowienie troci i łososi w morzu, co do niedawna było jedynie odskocznią od łowienia w rzekach i na dodatek było dostępne tylko dla stosunkowo nielicznej grupy wędkarzy, stało się teraz dużo bardziej popularne. Ja należę do tych, którzy wprawdzie łowienie w Bałtyku traktują poważnie, ale w gruncie rzeczy tęsknią za wędkowaniem w rybnych rzekach.
W tym artykule skupię się jednak na wahadłówkach do łowienia w morzu. Wbrew pozorom błystki „morskie” bardzo się różnią od rzecznych, muszą bowiem spełniać zupełnie inne wymagania. To z kolei rzutuje na ich kształt, wagę i charakter pracy. Jakie to wymagania?
1. Błystka musi daleko lecieć w każdych warunkach pogodowych, nawet w czasie wiejącego prosto w twarz czy z boku wiatru.
2. Powinna dać się prowadzić w średnim tempie na płytkiej wodzie. Nie ma mowy ani o tempie boleniowym, ani o ślamazarnym.
3. Powinna pracować w opadzie na płytkiej wodzie (nie dotyczy to wszystkich modeli, ale o tym później).

Te trzy warunki determinują odpowiedni kształt błystki. Jest to wydłużona i ciężka przynęta ze środkiem ciężkości przesuniętym w stronę kotwicy. Istotną cechą, dzięki której można nią skutecznie łowić, jest to, że w czasie rzutu na wietrze nie wpada ona w ruch wirowy, nie koziołkuje, tylko leci jak pocisk.
Gdy jest flauta i ryby podchodzą stosunkowo blisko brzegu, można łowić błystkami bardziej „standardowymi”, niekoniecznie typowo morskimi. W takich warunkach dobrze sprawuje się np. polspingowska Makrela. Perfekcyjnie pracuje w opadzie na płytkiej wodzie. Jej budowa nie sprzyja jednak łowieniu, gdy warunki są trochę bardziej wymagające. Prawdę powiedziawszy, ta błystka to absolutny wyjątek od zasady, że na morzu potrzebne są bardzo specyficzne morskie wahadłówki trociowe.

1 Makrela 2

1 Makrela 1


Jak zapewne pamiętacie, łowienia morskich troci uczyłem się na Bornholmie i stamtąd też przywiozłem swoje pierwsze niezwykle skuteczne przynęty. Nikogo, kto śledzi moje publikacje, nie powinno dziwić to, że dziś napiszę o wahadłówkach. Od dawna przynęty te zajmują poczesne miejsca w moich pudełkach. Łowię nimi nie tylko ryby z płetwą tłuszczową, lecz również wszelkie inne drapieżniki.
Wracając jednak do pamiątek z Bornholmu, przywiozłem stamtąd następujące modele blach, które sprawdzają mi się w każdych warunkach:
Hammer to błystka zrobiona z cienkiej blachy. Z jednej strony ma nałożoną warstwę ołowiu, niesymetrycznie, bliżej kotwicy i ze zgrubieniem przy niej. Technicznie rzecz ujmując, jest to płaskownik z zagięciami trzymającymi ołów. Wspomniane zgrubienie przy końcu ołowianej „plomby” sprawia, że nawet zarzucana pod zmienny i porywisty wiatr leci jak pocisk i nie koziołkuje.

2 Hammer 2

2 Hammer 1


Bornholm-Specjal, a właściwie wykonana przeze mnie kopia tej łownej blachy (oryginały w większości już potraciłem, ale skopiowanie ich nie było specjalnie trudne), to ołowiany odlew, ciężki, ale ze względu na swój kształt cudownie pracujący w opadzie. Jest płaski, a przez to puszczony w opad ślizga się na boki szerokimi łagodnymi zakosami. Po wznowieniu zwijania startuje zaś prosto do powierzchni wody jak wystrzelona torpeda. Ta błystka jest też oczywiście równie dalekosiężna jak poprzednia.

3 Kopia Bornholm Special 2

3 Kopia Bornholm Special 1


Inliner także ma zgrubienie na końcu, przy kotwicy, co pozwala na dalekie rzuty nawet na wietrze. Cechą szczególną tej przynęty jest to, że centrycznie przebiega przez nią przypon z żyłki lub fluorokarbonu (ja wolę ten drugi). Ów przypon sprawia, że przynęta lepiej opada, wirując wokół własnej osi. Dodatkowo zaś z tej błystki jest mniej spadów, ponieważ kotwica jest „oddzielona” od masy błystki długim elastycznym przegubem, przez co nie zachodzi ryzyko powstania dźwigni wyrywającej rybie kotwiczkę z pyska. Inne przynęty można w tym celu przezbroić tak, aby kotwiczka była oddzielona od masy wabika dwoma kółkami łącznikowymi zamiast jednego, a tutaj mamy to już fabrycznie wykonane. Taka konstrukcja zapewnia też niepowtarzalną pracę w opadzie.

4 Inliner 2

4 Inliner 1


Te trzy rodzaje błystek stosuję głównie na płytkiej wodzie do łowienia w opadzie, gdyż równomierne prowadzenie odbiera im dużą część ich łowności. Opad jest natomiast bardzo skuteczny na wybrzeżu skandynawskim, w płytkich zatokach z dużymi ilościami morszczynu, w Polsce zaś np. na kamienistym Rozewiu, skądinąd bardzo znanej miejscówce trociowej często – i słusznie – odwiedzanej przez polskich wędkarzy.


Innymi przynętami, które przywiozłem z Bornholmu, są błystki przypominające w zasadzie bardziej pilkery niż wahadła.
Bornholmer Pilen 28 g – w standardowym dla przynęt morskotrociowych kształcie i ze środkiem ciężkości położonym blisko kotwicy.

5 Bornholmer Pilen 2

5 Bornholmer Pilen 1


Mikropilker – spłaszczony i lekko zagięty w bok. Obie przynęty służą do wędkowania na większej fali, gdy nie ma się co bawić w łowienie opadowe. Zwija się je szybko i równomiernie, co jakiś czas podszarpując tak samo jak przy podbijaniu gumy przy łowieniu opadowym na śródlądziu. Dzięki temu przynęta wypada ze swego rytmu i skacze na boki.

6 Mikropilker 2

6 Mikropilker 1


Generalna zasada łowienia troci w morzu jest taka, że przynętę należy prowadzić tak, aby zaskoczyć rybę (niczym się to nie różni od wędkowania w rzekach). Oklepane sformułowanie, ale trudno to inaczej określić. Temu służy np. jej podszarpywanie. Zdarza się, że równomiernie prowadzoną blachę troć tylko odprowadza pod nogi wędkarza, w ostatnim momencie robiąc młynek i odpływając w siną dal, zostawiając niedoszłego łowcę z trzęsącymi się nogami. Dlatego właśnie pracę błystki należy urozmaicać różnymi zabiegami, takimi jak opad i podszarpywanie. Jest to jednak czysta przyjemność, bo urozmaica monotonię łowienia.


Wabiki z Bornholmu zajmują sporo miejsca w moim arsenale trociowym, ale nasi rodzimi wytwórcy także nie mają się czego wstydzić. Wykorzystuję przede wszystkim „zamki” Zbigniewa Orzoła. Te wydłużone, wykonane z cienkiej blachy wahadełka ze swojej wklęsłej strony zalane są ołowiem, dzięki czemu daleko się nimi rzuca. Z zewnętrznej strony są błyszczące, od wewnątrz zaś matowe. Wyglądają całkowicie inaczej niż moje bornholmskie faworytki, ale są niebywale skuteczne. Są na tyle miękkie, że można je podginać w zależności od warunków łowienia. Gdy wychodzą spod ręki Pana Zbigniewa są już bardziej wygięte po stronie kotwicy, ale stopień ich wykrępowania można sobie dopasowywać na bieżąco dłońmi. Błystka mocniej podgięta pracuje bardziej agresywnie i sprawdza się, gdy trocie są ospałe i trzeba je sprowokować solidniejszymi bodźcami do ataku. I na odwrót, gdy wszelkie znaki na wodzie i niebie wskazują, że trocie mogą być „na biciu”, tonujemy pracę przynęty, zmniejszając jej wygięcie. Dzięki temu zabiegowi zachowuje się w wodzie znacznie bardziej naturalnie.

7 Zamek 2

7 Zamek 1


A co w temacie kolorów? Otóż dzisiejszy stan wiedzy jest taki, że przynęta musi przede wszystkim imitować pokarm troci. Mogą więc to być barwy np. szprotki, śledzia, ciernika czy tubisa. Ale są momenty, że dobre są też seledyny i pomarańcze. Trocie w morzu reagują tak samo jak w rzekach i czasem trzeba im podać pod nos coś w kolorze wściekle jaskrawym, aby sprowokować do ataku.
Tu mała anegdota. Gdy ukazał się mój artykuł o woblerach ołówkowych, w którym opisałem m.in. przynęty czerwono-pomarańczowo-czarne, zapytano mnie, czy przypadkiem nie imitują one krewetek. Prawda jest taka, że krewetki są pomarańczowe dopiero po ugotowaniu. Te żyjące naturalnie w Bałtyku są po prostu bezbarwne, nijakie. No, chyba że bałtyckie trocie w jakiś niewyjaśniony sposób zapoznały się ze smakiem krewetek koktajlowych... Ja jednak zostanę przy założeniu, że żarówiaste barwy mają rybom grać na nerwach i skłonić do kłapnięcia paszczą w stronę natręta.

IMG 0145


Łowienie w morzu to zupełnie inna jakość niż wędkowanie w rzekach. Wszystko odbywa się szybciej, nie ma powolnego monotonnego orania dna ani spławiania przynęty w dryfie. Sprzętem pracujemy cały czas i to w sposób urozmaicony, dzięki temu nie sposób się nudzić. Staramy się łowić przede wszystkim ryby srebrne, żerujące i w pełni sił, a nie zmęczone tarłem kelty. Walka z taką srebrną trocią, często w odległości dziesiątek metrów od stanowiska, to niezwykłe przeżycie. A gdy w dobrych warunkach zdarza się zobaczyć, jak troć wyskakuje z fali, to po prostu nogi miękną. Polskie wybrzeże Bałtyku oferuje wiele możliwości łowienia troci z plaży. Może tego spróbować każdy, kto ma ciepłe spodniobuty, długi i dalekosiężny kij oraz dość samozaparcia, aby stawić czoła morskim falom. To świetna lekcja i możliwość zdobywania doświadczenia. Gdy ja pojechałem na Bornholm, też nie łowiłem „od zaraz”. Też musiałem zapłacić morzu frycowe. Na polskim wybrzeżu, które od skandynawskiego jest krańcowo inne, również na początku nie było łatwo. Porażki są wpisane w wędkarstwo, a już zwłaszcza w wędkarstwo trociowe. Mimo wszystko warto próbować – aż do skutku! A walka z szalejącą na drugim końcu wędki rybą z pewnością wynagrodzi wszelkie trudy i wyrzeczenia.
Wszystkich chętnych uprzedzam jednak, że zmaganie się z falami to duży wysiłek wymagający dobrego zdrowia, nawet jeśli nie łowimy ze skał, a tylko z poczciwego i dobrze nam wszystkim znanego wybrzeża piaszczystego.