Wahadłówka na jeziorze

Gdy pisałem o łowieniu na wahadłówki w rzece, wiedziałem już, że będzie trzeba napisać także o połowach jeziorowych. Wtedy jednak nie zdawałem sobie sprawy, że w dużej mierze oprę ten artykuł na jednym z moich wędkarskich wypadów. Tak czy inaczej, dziś zatem pora na szczupaki i sandacze z wód stojących.

Niegdyś łowienie jeziorowych szczupaków na wahadłówki było w Polsce bardzo popularne. Być może trudno w to uwierzyć, ale sandacze i okonie były wtedy uważane za przyłów. Dziś już mało kto celowo i z sensem wykorzystuje te przynęty na wodach stojących. A przecież użyte w określonych warunkach potrafią wprost zdeklasować inne, nawet najbardziej nowoczesne wabiki.

wahadlo jezioro1


Gdy sięgam po wahadło na jeziorze, robię to z myślą o szczupakach i sandaczach. Okonie są dla mnie tylko przyłowem, gdyż na wodach stojących stawiam na duże blachy wymuszające stosowanie odpowiednich do ich wielkości kotwiczek, na które trudno zacinać pasiaki. O typach blaszek pisałem już wiele razy. W tym miejscu chcę się skupić bardziej na tym, kiedy i jak łowić na ten rodzaj przynęt. I tu od razu przytoczę historię z życia wziętą, z mojego ostatniego wyjazdu nad jezioro obfitujące w duże szczupaki i sandacze. Któregoś dnia namierzyliśmy piękny, 10-metrowy blat, gdzie echosonda pokazywała ławice drobnicy w toni i sporo dużych ryb praktycznie poprzyklejanych do dna.

wahadlo jezioro2

Wszelkie próby łowienia ich na gumy prowadzone tuż przy dnie i nad nim spełzły na niczym. Przy tak dużej ilości drobnicy i wyraźnym letargu drapieżników trzeba było czegoś więcej niż merdająca ogonkiem guma… Właśnie w takich momentach sięgam zazwyczaj po wahadłówkę, aby pobudzić drapieżniki, podnieść je z dna i skłonić do jakiejkolwiek aktywności. Do tego właśnie służą te zapomniane przynęty, które stosuję, gdy ryby praktycznie nie żerują. Gdy brania są zdecydowane, łowię na gumy z pojedynczym hakiem. Pisałem o tym już miesiąc temu: agresywnie polujący szczupak potrafi tak głęboko pożreć przynętę, że odhaczanie go z dużej kotwicy to żadna przyjemność ani dla niego, ani dla mnie. Pojedynczy hak ma tu zdecydowaną przewagę, a trzyma holowaną rybę tak samo dobrze.
Wróćmy jednak do ostatniego wyjazdu. Tym razem miałem ze sobą pudełko z dosłownie garścią wahadłówek. Kilka blaszek wobec 20–30 kg uzbrojonych gum wszelkiego rodzaju... Wśród owej garstki wahadłówek znajdowały się klasyczna alga, kalewa produkcji Pawła Nadrowskiego z cienkiej blachy miedzianej oraz srebrna, wykonana z kwasówki blaszka typu wydra (powiększona jednak o 25% w stosunku do oryginału). Taki żelazny zapasik na jezioro. Oprócz tego miałem jeszcze kilka innych wynalazków, ale były to błystki w typie bardziej trociowym niż szczupakowym. W tym arsenale pokładałem całą nadzieję, bo jeszcze raz podkreślę, że dobrze poprowadzone wahadło wytwarza w wodzie dość hałasu, aby podnieść z dna nawet najbardziej ospałe drapieżniki.

 

Łowienie na blacie

wahadlo jezioro3

Po totalnej porażce gum na pierwszy ogień poszła podrasowana wydra. Jak już wspomniałem, wędkowaliśmy na blacie o głębokości 10 m. Łowienie wyglądało w taki sposób, że prowadziłem żelastwo bardzo wolno, tak jak lekko uzbrojoną gumę. Co kilka obrotów korbką robiłem przerwę, w czasie której blaszka opadała na dno, po czym wznawiałem zwijanie. Do tego celu wydra z lekkiej kwasówki nadaje się idealnie. Schemat prowadzenia wyglądał następująco: rzut, opad na dno, 2 szybkie obroty korbką (przynęta ostro startuje, bije na boki), wolniejsze obroty korbką (przynęta pracuje powoli, kolebie się), przerwa w zwijaniu (blacha opada na dno po skosie w bok od toru prowadzenia, kręcąc się wokół własnej osi). Kontakt z dnem jest widoczny dzięki zluzowaniu plecionki i to jest moment, w którym zaczynam powtarzać cały cykl, czyli robię 2 szybkie obroty korbką itd. Gdy styk plecionki z wodą jest już ok. 5 m od łodzi, zwijam ją w równym tempie, aż do wyjęcia przynęty z wody. Mnie akurat idealnie sprawdza się podrasowana wydra, ale może to być każda inna sensowna wahadłówka przeznaczona na wody stojące.

wahadlo jezioro4

Ważniejsze jest prowadzenie, a opisany wyżej schemat pozwala wykorzystać wszystkie walory wabiące tego rodzaju przynęt: szybki start (przyspieszenie), opad, praca w równym zwijaniu. Dzięki temu można sprawdzić, jak ryby reagują na różne bodźce. Jeżeli brania występują już na ostatnim etapie prowadzenia (równe zwijanie, gdy blacha jest blisko łodzi), to znaczy, że ryby podniosły się z dna i żerują w toni. Warto wtedy przepłynąć przez łowisko z echosondą, aby to ostatecznie zweryfikować. Jeśli sonar potwierdza, że tak się stało, to nieco modyfikujemy prowadzenie. Nie trzeba czekać, aż przynęta opadnie na dno (zluzowanie linki), po prostu odliczamy sekundy od wpadnięcia blachy do wody. Gdy np. blaszka osiąga dno po 10 s, to liczymy do siedmiu i zaczynamy prowadzenie od 2 szybkich obrotów korbką. Potem równe prowadzenie, opad 2–3-sekundowy i znów poderwanie wabika 2 szybkimi obrotami korbki. Jeśli chcemy spenetrować większy „słup wody”, wahadło podrywamy nie dwoma, tylko trzema bądź czterema obrotami, no i oczywiście wtedy opad odpowiednio wydłużamy. Wracając kolejny raz do ostatniej mojej eskapady, to pierwsze na wydrę zareagowały szczupaki, wszystkie były wręcz poobklejane pijawkami. Musiały stać przy dnie, nie żerując, ale nie oparły się wibracjom błystki pobudzającym linię boczną. Koledzy także sięgnęli po wahadłówki i po chwili na kalewę puszczoną w długim opadzie jeden z nich praktycznie z samego dna zaciął i wyholował szczupaka 110-centymetrowego. Z tego samego blatu w ciągu godziny wyjęliśmy ponad 10 „kaczych mord”.

wahadlo jezioro5

Opad: wahadło a guma
Łowienie w opadzie na wahadłówki wygląda inaczej niż jigowanie gumami. Przede wszystkim dlatego, że łowiąc na gumy, trzymamy kij wysoko, w jednej płaszczyźnie pionowej z linką, i pracujemy tyleż szczytówką, co kołowrotkiem. Łowiąc na wahadłówkę, kij trzymamy równolegle do wody albo szczytówką w dół, a kąt między plecionką i szczytówką powinien wynosić 90º. Często sam atak ryby (zwłaszcza gdy spinningujemy z plecionką) sprawia, że następuje samozacięcie, czemu sprzyja właśnie takie ustawienie wędki i niemanewrowanie nią. Przy prowadzeniu wahadła na blatach w 80% nadajemy mu pracę kołowrotkiem.


Łowienie na stoku

wahadlo jezioro6

Następnego dnia rzecz jasna wróciliśmy na ten sam blat, ale ryby jakby stamtąd wywiało. Brak wyników i wskazania sonaru nie pozostawiały żadnych złudzeń. Nie wiedziałem, czy dzień wcześniej skłuliśmy i spłoszyliśmy wszystkie, czy po prostu gdzieś się przeniosły z przyczyn tylko sobie znanych. Trzeba było próbować namierzyć ryby gdzie indziej. Znaleźliśmy je na spadzie z owego blatu. Blat miał, jak już wspominałem, 10 m głębokości i kończył się wyraźnym garbem, gdzie było tylko 8 m. Zaraz za garbem zaczynał się ostry spad do 16 m. I właśnie na tym spadzie znaleźliśmy drapieżniki. Na początek ustawiliśmy się podręcznikowo, tzn. na długiej kotwicy na głębokości 16 m i oddawaliśmy rzuty na blat ze sprowadzaniem gum skokami do podstawy stoku. I tak jak dzień wcześniej – bez efektów. Owszem, były jakieś chimeryczne skubnięcia, urwane ogonki gum i inne oznaki obecności drapieżników. Nie pozostało nic innego, jak sięgnąć po błystkę wahadłową. Ale na takiej głębokości ciężko było na nią łowić, stojąc w taki sposób. Przestawiliśmy zatem łódź, kotwicząc na szczycie, czyli na głębokości 8 m. Rzuty plasowaliśmy teraz na głębszą wodę i prowadziliśmy przynętę w górę stoku.

wahadlo jezioro7


Schemat prowadzenia wahadłówki wyglądał tu następująco: rzut na głęboką wodę, opad na otwartej szpuli kołowrotka (ale nie na dno, tylko do ok. 3/4 głębokości), zamknięcie kabłąka, opad na stopniowo coraz bardziej napinającej się plecionce (likwidacja balona). Tu zatrzymam się na dłużej. Dlaczego nie stosuję opadu na zamkniętym kołowrotku? Z prostej przyczyny: przynęta zachowuje się wtedy jak wahadło zegara i przy dużej głębokości opada na dno zbyt blisko łodzi, omijając najbardziej obiecujące połacie łowiska. Z kolei opad na otwartym do końca kołowrotku likwiduje ten problem, lecz za to nastręcza inny: powstanie podwodnego balona na plecionce, który utrudnia prowadzenie i zacięcie. Kompromisem jest więc opad do 3/4 głębokości na luźno, a potem 1/4 na sztywno. Gdy blacha opadnie na dno, zaczynam powolne i równe zwijanie. Co 5–6 obrotów korbką pozwalam jej ponownie opaść na dno. Jeśli opad jest za krótki (minimum 3 s), to robię nie 5–6, tylko 7–8 obrotów korbką. I na odwrót, jeśli jest za długi, to skracam fazę zwijania, aby przynęta nie podnosiła się za wysoko nad podłoże. Zbyt niskie prowadzenie nad dnem grozi częstymi zaczepami, a zbyt wysokie – ominięciem przyklejonych do niego ryb. Ale gdy dobrze dopasujemy tempo prowadzenia i wagę blaszki (wpływają one na wysokość toru błystki nad dnem) do warunków łowienia, to faza kontrolnego opadu w ogóle nie jest tu potrzebna. Bo choć brania bywają i w opadzie, to potrzebny jest on tutaj głównie do kontrolowania wysokości pracy błystki nad dnem.
Mariusz – wędkarz młodego pokolenia, ale już stary nadodrzański wyga – łowiąc w ten sposób, wyjął swojego pierwszego jeziorowego sandacza na wahadłówkę. Zaraz po tym otworzył się worek z mętnookimi, z których wiele połakomiło się na algę lub wydrę. A Mariusz uparcie mnie dopytywał, czy takie przynęty będą się sprawdzały u niego na Odrze. Bo wyobraźcie sobie, że ten doświadczony, choć jeszcze młody wędkarz nigdy wcześniej nie łowił na wahadłówki... Podejrzewam, że teraz zagoszczą one w jego pudełku na stałe.

wahadlo jezioro8


Ryby nie reagowały na gumy i trzeba było je pobudzić do agresji, łowiąc na wahadłówki. A gdy już zaczęły żerować, dały się kusić także na przynęty gumowe. Gdyby zatem nie wahadła, także tego dnia wyniki byłyby o wiele gorsze

Sprzęt
Do takiego łowienia stosuję kije szybkie i dalekosiężne (bo niestety to nie guma, gdzie można robić opad na krótkiej lince), o ciężarze wyrzutu do 40 g, długości 2,2–2,4 m. Do tego plecionka o średnicy 0,14 mm, która wystarczy na każdego jeziorowego szczupaka i sandacza. Im grubsza, tym tworzy większy balon w opadzie. Należy jednak zawsze taką plecionkę sprawdzić przed zakupem, zwracając uwagę na to, żeby nie była chropowata (tworzy wtedy grube zwoje, źle spada ze szpuli, zawadza w przelotkach) i sztywna. Plecionka dobrej jakości wydłuża rzuty nawet o 20% w stosunku do kiepskiego produktu. Warto więc w sklepie odwinąć kawałek ze szpuli i przeciągając między palcami, kontrolując gładkość. Miękkość to kolejny ważny parametr, ale tu już trudno podać jakieś miarodajne parametry. Plecionka po prostu nie może być za sztywna, więc z dwóch różnych lepiej wybrać tę bardziej miękką.

Fot. archiwum, rys. P. Smyk