Błystka wahadłowa na rzeczne drapieżniki

Kiedyś popularne (często jedyne dostępne) – dziś jakby w zapomnieniu. Czy nadal są skuteczne? Oczywiście. Dlaczego zatem tak mało wędkarzy je stosuje? Bo wahadła są przynętami specyficznymi, a na dodatek w narodzie jakby zanikła wiedza o ich poprawnym używaniu. Na czym polega ich specyficzność? Na tym, że aby skutecznie nimi łowić, trzeba... myśleć. 

Kiedyś poczciwe żelazo było nad naszymi wodami numerem jeden. Pamiętam, że gdy zajrzałem do pudełka mojego ojca, dominowały tam wahadłówki, było także sporo obrotówek (głównie Meppsy Black Fury). Potem bardzo długo nic, a wreszcie dwa woblery. Gumy musiały długo czekać, by zagościć w jego arsenale. Gdyby tak zerknąć do pudełka dzisiejszego spinningisty, wszystko wyglądałoby na odwrót. Mnóstwo gum, sporo woblerów, a potem długo nic, na koniec nieliczne obrotówki i gdzieś wciśnięty w kąt gnom nr 1 czy alga nr 2. Teraz nizinni spinningiści stawiają na przynęty silikonowe, których producenci prześcigają się w coraz bardziej wiernym odwzorowywaniu przyrody lub – przeciwnie – w tworzeniu coraz to nowych dziwolągów tylko z grubsza (lub wcale) nawiązujących do kształtów i barw stworzeń wodnych. 
Wahadłówkom pozostali wierni trociarze, z których wielu nadal uznaje je za przynęty najskuteczniejsze, choć ich grupa „walczy” o prymat ze zwolennikami woblerów. Ale nad wodami nizinnymi błystki wahadłowe poszły w zapomnienie. Często gdy inni wędkarze widzą, jak targam nad wodę pudła wypełnione żelastwem, słyszę pytania: „po co ci ten złom?” lub „czy na to coś w ogóle cokolwiek bierze?”. No cóż, bywa i tak, że ci pytający w końcu przychodzą do mnie z prośbą o pożyczenie wahadła, gdy naocznie się przekonają o zaletach tego rodzaju wabików. 

nadrowski sandacz1
Zwolennikiem łowienia na wahadła wszystkich możliwych ryb jest Paweł Nadrowski, renomowany rękodzielnik takich właśnie błystek. Łowi on na wahadełka dopasowane do konkretnych warunków. I właśnie na taką błystkę, którą odpowiednio dobrał do warunków panujących na wiślanej przykosie, zaczął łowić pewnego dnia w tłumie (inaczej tego się nie da określić) spinningistów posyłających do wody wszelkiego rodzaju ultranowoczesne gumy, woblery i inne wynalazki. Efektem był ponadmetrowy sandacz. W ten sposób udowodnił, że stara szkoła spinningu nie odeszła do lamusa. Oczywiście to nie był przypadek, bo Paweł łowi na wahadłówki po mistrzowsku. Wiedział, jaką błystkę wybrać, gdzie się ustawić, gdzie posłać blaszkę, jak ją poprowadzić itd. A więc najważniejsze: jak?
Powiem szczerze, że obecnie na rzekach nizinnych łowię głównie na przynęty miękkie i woblery. Najczęściej jednak na gumy, i to nie dlatego, że „moje” drapieżniki nie lubią wahadeł; wręcz przeciwnie – atakują je bardzo agresywnie i połykają głęboko. Odhaczanie takiego szczupaka to jednak żadna przyjemność ani dla mnie, ani dla niego. O wiele łatwiej jest odpiąć rybę z pojedynczego haka główki jigowej i to jest dla mnie kluczowa zaleta gum. Gdy jednak drapieżniki wybrzydzają, bez skrupułów sięgam po wahadła. 
Polskie łowiska, a zwłaszcza te, gdzie jest jeszcze trochę ryb, są niestety przełowione i wymagają c od wędkarza działań niestandardowych. Ryby wytresowane przez spinningistów trzeba czymś zaskoczyć, aby je skutecznie łowić. Wahadłówki dają właśnie taką możliwość, co udowodnił Nadrowski wspomnianym sandaczem. Ale żeby takie łowienie miało sens, niezbędne jest – tak samo jak przy gumach – dobranie wagi, kształtu i wielkości blachy do głębokości, przejrzystości wody i aktywności ryb. Te trzy cechy wahadłówki wpływają na jej pracę w określonych warunkach. Bo nie ma wabika uniwersalnego; nieco inna będzie błystka na napływy, na warkocze czy na opaski, mimo że na pierwszy rzut oka mogą one wyglądać podobnie. A tymczasem zwykle spinningista łowi na wahadłówkę (często jest to nieśmiertelny gnom nr 1) w taki sposób, że zarzuca ją w zastoisko lub warkocz, pozwala zatonąć i prowadzi równomiernie, czasami pukając o dno, niekiedy przyspieszając. Tak samo bez względu na to, czy głębokość wody wynosi 1 czy 5 m. Taki sposób łowienia był skuteczny dekady temu, gdy ryb było dużo, a spinningistów mało i drapieżniki nie znały jeszcze tak dobrze wszystkich wędkarskich wynalazków. Zawsze znalazł się jakiś dyżurny szczupak, który do takiego kulawo poprowadzonego gnoma wyskoczył. Ale te czasy minęły i prędko nie wrócą. Łowiąc (nie tylko) na wahadłówkę, trzeba się przyłożyć, myśleć, pracować wyobraźnią i kombinować. Blaszkę podawać z opadu, bujać nią w toni, manewrować kijem, zwalniać i przyspieszać.
Na rzeki stosuję błystki wydłużone, słabiej wykrępowane niż jeziorowe. Klasyczny kształt to listek wierzby, czyli takie blachy, jak wydra, mors i makrela. Te błystki dobrze pracują w szybkim nurcie. Jak je stosować w zależności od wybranej miejscówki? O tym będę pisał w dziale INSTRUKTAŻE w kolejnych tygodniach. Aby nic nie przegapić, śledźcie mojego Facebooka