Pytania o trocie i łososie

We wprowadzeniu do drugiej części tekstu „Pytania o sandacze” obiecałem, że jeżeli pojawią się jeszcze jakieś pytania lub wątpliwości, będę do Waszej dyspozycji. Słowo się rzekło... – pora na trocie.

Pytania o trocie1
Żyłka czy plecionka?
Jestem zdecydowanym zwolennikiem żyłek, ponieważ zawsze liczę na spotkanie z okazową srebrną trocią, a jest ona nadzwyczaj waleczna. Plecionka, jak wiadomo, nie rozciąga się i przez to tracimy ważny „zawór bezpieczeństwa”, jaki daje rozciągliwa żyłka. Przydaje się on w występującej często sytuacji, gdy ryba jest zacięta tylko za koniec pyska. Sztywna plecionka sprawia, że grot lub groty są wyrywane z rybiej paszczy lub ją rozrywają (zwłaszcza gdy ryba jest zapięta tylko za wargę). Żyłka w takiej sytuacji daje o wiele większe szanse na udany hol.
Tę wadę plecionki do pewnego stopnia niweluje używanie specjalnej wędki, która dzięki swej miękkości amortyzuje szarpnięcia ryby. Ale nawet taki kij nie zapewni amortyzacji, którą daje żyłka.

Pytania o trocie2
Oczywiście, jak to zwykle w życiu bywa: coś kosztem czegoś. Plecionka ma za to inne, niebagatelne zalety, które – uprzedzając pytania – nie mają nic wspólnego z możliwością zatrzymania w miejscu srebrnego kolosa. Dzięki niej dużo łatwiej wyczuć, np. we wrześniu, delikatne brania typowe dla „starych”, zasiedziałych już w rzece troci. Zresztą nie tylko tych ryb, bo akurat po takim właśnie pstryknięciu zdarzyło mi się wyjąć naprawdę solidnego łososia. Gdybym łowił na żyłkę, nie byłoby możliwe wychwycenie tamtego wyjątkowo delikatnego brania. Więc powtórzę: coś kosztem czegoś.
Tak było przez wiele lat. Ostatnio jednak pojawiło się rozwiązanie kompromisowe, czyli produkowana w Japonii żyłka fluorokarbonowa. Otrzymałem ją do testów jakieś 3–4 lata temu i dziś mogę powiedzieć, że to jest prawdziwy strzał w dziesiątkę. Jest ona dużo mniej rozciągliwa od zwykłej żyłki, przez co lepiej przekazuje sygnały spod wody, ale jednak się rozciąga, dzięki czemu zapewnia już dosyć przyzwoity poziom amortyzacji podczas holu. Z kolei cechą, którą „odziedziczyła” po fluorokarbonie, jest odporność na przetarcia, a to niebagatelna zaleta. Nie ma także pamięci rozciągania, co jest już wręcz nie do przecenienia ze względu na dużą liczbę zaczepów w rzekach trociowych. Zwykła żyłka rozciągnięta mocno wraca do swojej postaci, ale... nie do końca. Stopniowo jej ostatni odcinek robi się coraz dłuższy i słabszy, przestaje „pracować”. Trzeba tego pilnować i w odpowiednim czasie obcinać osłabione metry. Nawet najlepsze tradycyjne żyłki z czasem słabną. Żyłka fluorokarbonowa jest zaś od tej wady wolna. Jest wolna także od dużej wady twardego fluorokarbonu. Każdy, kto nim rzucał (a łowienie z nim w roli linki głównej nie jest dobrym pomysłem przy wszystkich zaletach tego niewidocznego w wodzie materiału), wie, że źle się on układa podczas rzutu, spadając ze szpuli zwojami. To niekorzystne zjawisko wydatnie skraca rzuty. Żyłka fluorokarbonowa podczas zarzucania zachowuje się jak plecionka, czyli miękko wysnuwa się z kołowrotka.
Ideał? Nie do końca, bo ten nowy wynalazek ma także pewną złą cechę. Jest on mianowicie kruchy na zgięciach, przez co lubi strzelić na kabłąku przy np. zaczepie. Dlatego ważnej jest, zwłaszcza w takim przypadku, aby nie szarpać „z kołowrotka” (w ogóle jest to niepolecane w żadnej sytuacji). Ja sobie radzę w ten sposób, że owijam wokół przedramienia kilka zwojów żyłki jeden obok drugiego, aby na siebie nie zachodziły (oczywiście mając na sobie kurtkę lub grubą bluzę) i w ten sposób ciągnę przynętę. Wtedy jest tylko jedna możliwość pęknięcia tej żyłki: na węźle.
Nieco się rozpisałem, ale rzecz jest warta uwagi, tym bardziej że w Internecie pojawiają się głosy, iż w dziedzinie żyłek od wielu lat nie dochodzi do żadnych poważnych przełomów technicznych. Mam nadzieję, że przekonałem Was, że nie do końca jest to prawdą i dlatego warto śledzić i testować nowinki w ofertach światowych producentów.
Na koniec jednak muszę dodać, że gdy ryby są naprawdę ostrożne, to wtedy także żyłka fluorokarbonowa nie pomoże. Chcąc nie chcąc, sięgam wówczas po plecionkę i miękki kij. W przypadku większej ryby zaraz po zacięciu luzuję hamulec, aby amortyzacja była lepsza.

Pytania o trocie5

Czy grubość żyłki ma znaczenie podczas połowów troci?
Dla ryb... nie. Ma znaczenie dla wędkarza, ponieważ różnice w średnicach żyłek wpływają na zarzucanie i prowadzenie przynęty, a także na hol ryby. Dlatego nie ma co przesadzać z grubością, bo nowoczesna żyłka 0,30-milimetrowa w zupełności wystarcza do „obsłużenia” polskich i nie tylko polskich rzek trociowych. Ja sięgam najczęściej po żyłkę 0,28-milimetrową i nie mam jakichś specjalnych problemów z holem ryb w trudnych warunkach. Zdarzają się oczywiście problemy, ale zastosowanie żyłki np. 0,35-milimetrowej raczej by ich nie wyeliminowało. Za to rozciągliwość „dwudziestki ósemki” w połączeniu z odpowiednim kijem (a od 10 lat łowię na tę samą wędkę; przykro mi, że rozczarowałem tych, którzy sądzą, że co roku mam nowy, supernowoczesny sprzęt) zapewniają spokojniejszy hol.
Paradoksalnie duża moc zestawu wcale nie pozwala na zatrzymanie ryby. Zachodzi tu zjawisko, o którym już wspomniałem, pisząc o wadach łowienia na plecionkę. Co z tego, że przyłożymy do głowy ryby znaczną siłę, skoro najsłabszy punkt całego układu często jest po stronie troci? Tym najsłabszym punktem jest miejsce, w którym tkwi grot lub groty zbrojenia. A nawet jeśli tkwią one mocno, to bywa, że strzeli agrafka, rozegnie się ramię kotwicy itp. To nie są wcale rzadkie przypadki. Oczywiście, można kupować drobne akcesoria drogie, atestowane, o dużej i gwarantowanej wytrzymałości, ale... po co? Nie tędy droga. Ja w każdym razie bardzo dobrze radzę sobie z żyłką o średnicy 0,28 mm i resztą sprzętu o podobnym kalibrze.
Tyle na temat holu, a przecież jest jeszcze jeden aspekt stosowania grubych żyłek. Wymagają one używania cięższych przynęt ze względu na tzw. efekt spadochronowy (w skrócie – gruba żyłka stawia wodzie znacznie większy opór niż cieńsza i wynosi przynętę do góry). Poza tym ciężka przynęta to nie zawsze jest to, czym możemy zainteresować trocie. Znów lepiej więc wybrać cieńszą żyłkę, w przypadku której przecież też będziemy mogli sięgać po ciężkie wabiki, ale tylko wtedy, kiedy uznamy to za konieczne albo kiedy zauważymy, że akceptują je trocie.

Pytania o trocie4

Jakie przynęty są najskuteczniejsze na trocie w rzekach?
Ja stosuję w zasadzie pełny przegląd tzw. klasyki, czyli obrotówki, wahadłówki i woblery, a w ostatnich latach także twistery i rippery. Nie będę ich tu szczegółowo opisywał, bo robiłem to już wiele razy przy różnych okazjach; opisywali je także inni trociarze.
Spróbuję do tematu podejść nieco inaczej. Nie każda z tych przynęt będzie równie skuteczna w różnych porach roku. Są pewne wahania, które nazwałbym sezonowymi.
1. Na zimowe kelty, wymagające głębokiego i wolnego prowadzenia na odcinkach o równym uciągu (w uproszczeniu, rzecz jasna), stosuję wahadłówki, woblery obrotówki i gumy – w tej właśnie kolejności. Kluczem jest jednak dobór parametrów przynęty do warunków łowienia. Zimowe ryby są ospałe, leniwe. Trzeba im potrzymać wabiki przed pyskami. Te przynęty muszą zatem dobrze pracować w lekkim uciągu, przy dnie i w pół wody.
2. Kolejnym pożytecznym uogólnieniem jest schemat szybszego prezentowania przynęt celem sprowokowania srebrniaków. Wabiki w tym przypadku prowadzimy od pół wody do powierzchni. Skuteczne bywa łowienie typu pstrągowego, w górę rzeki. Najlepsze są tu obrotówki i lekkie wahadła. Dobre są też płycej chodzące 5–7-centymetrowe woblery.
3. Gdy jednak srebrniaki pobędą już trochę w rzece i staną się rybami zasiedziałymi, potrzebują dłuższej prezentacji przynęt. Zajmują wtedy jednak inne stanowiska niż kelty, a mianowicie w szypotach, rynnach ze żwawym uciągiem, przy kamieniach, w strefie przydennej. Przynęty w tym przypadku muszą pracować głęboko i w szybkim uciągu. Skuteczne są tu wahadła, ale inne niż keltowe, mniej wykrępowane. Numerem jeden w takiej sytuacji jest jednak dla mnie wobler o lekkiej, migoczącej pracy, chodzący na boki podczas prowadzenia. Można też wtedy łowić przeciążoną obrotówką. Co ciekawe, te zasiedziałe ryby często wolą przynęty małych rozmiarów i tu właśnie uwidacznia się przewaga woblerów, które w nurcie o wiele łatwiej jest sprowadzić na większą głębokość niż np. obrotówki.

Pytania o trocie3
Koniec końców, nie ma ryb bardziej nieprzewidywalnych niż trocie. Bywa, że reagują w sposób, który stawia na głowie wszelkie wędkarskie zasady, często wypracowywane latami. Ba, pokoleniami. Dlatego ich łowienie jest zawsze tak ciekawe i dostarcza tylu emocji. Na pytanie zaś, jaka przynęta jest najlepsza, odpowiedź brzmi: taka, która jest dopasowana do bieżących warunków i do ryb, które akurat przebywają w rzece.

Kiedy i jaki kolor przynęty stosować?
Gdybym to wiedział, byłbym człowiekiem szczęśliwym. Niestety, to wielka tajemnica troci. A poważnie, są pewne zasady ogólne, których warto się (przynajmniej na początek) trzymać, pamiętając rzecz jasna o nieprzewidywalności troci, o której napisałem wcześniej. A jesienią trocie bywają niechętne do współpracy...
1. Jeżeli po krótkim deszczu woda się podniesie, to warto łowić na wahadłówki z jednej strony jasne, z drugiej ciemne. Jest to swego rodzaju efekt: „pojawiam się i znikam”, o którym już nieraz wspominałem w swoich artykułach. Dobrze sprawdzają się także blachy srebrne, a także woblery bijące po oczach kolorami.
2. Gdy woda jest średnia, a my łowimy w dni pochmurne lub w miejscach zacienionych, warto stosować kolory bardziej naturalne, np. stare złoto, miodowy, brąz, zgniła ciemna zieleń. Są to więc barwy stonowane, ale z kontrastowym akcentem. Gdy woda jest przejrzysta, dobre są woblery malowane na pstrąga z wyraźnymi czerwonymi kropami, co wzbudza agresję troci.
3. Jeśli woda jest czysta, niska i dobrze prześwietlona, stosujemy ciemne woblery z kropkami jak wyżej, a na dodatek wahadła w kolorze zaśniedziałego mosiądzu (maczane w wodnym roztworze soli kuchennej). Bardzo dobrze sprawdzają się przecieranki, czyli obrotówki ze skrzydełkiem malowanym na czarno i przetartym papierem ściernym. Kolorem, na który także warto postawić w tych warunkach, jest ciemna zgniła zieleń.

Jak więc widzicie, klasyczne trociowe strażaki nie zawsze się sprawdzają. Powiem więcej, sprawdzają się tylko w części sytuacji, które możemy zastać nad wodą. A ostatnie słowo należy i tak do troci....