Wiosenny spinning na nizinnej rzece

Jaź, kleń i okoń to dla mnie podstawowe wiosenne zdobycze podczas wypraw nad Wisłę, Narew i Bug.

Tegoroczna zima nie powala swoją surowością i w momencie pisania tego tekstu (końcówka lutego) panuje już iście wiosenna pogoda. Czy można uznać ten rok za typowy pod tym względem? Chyba tak, bo choć siarczystych mrozów nie było, to i zupełnej chlapy oraz powtarzającej się co 2 tygodnie odwilży też nie. Innymi słowy, zima okazała się „przeciętna” i można oczekiwać, że potwierdzą się wieloletnie wędkarskie obserwacje dotyczące łowienia w kwietniu. Oczywiście daleko mi w tym momencie do pewności starych górali naciągających ceprów na dudki prognozami pogody, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa można przewidywać, że w tym roku kwiecień będzie już stosunkowo ciepły i ryby będą zachowywać się „odpowiednio”. Jeśli jednak pogoda kolejny raz spłata figla (może nie aż tak, jak dwa lata temu, gdy mieliśmy białą... Wielkanoc), to też nic straconego. Również w takich warunkach można połowić, trzeba tylko przyjąć odmienną taktykę.
Przedstawione w tym artykule sposoby łowienia i spostrzeżenia dotyczą moich doświadczeń z jaziami, kleniami i okoniami na dużych rzekach nizinnych, takich jak Wisła, Narew i Bug.

Wiosenny spinning

W kwietniu na rzecznych rozlewiskach można obserwować stada drobnicy wygrzewającej się w promieniach coraz mocniej przygrzewającego słońca. To jest właśnie pokarm wspomnianych drapieżników, chociaż drobnica to dla nich teraz raczej tylko przekąska. O tej porze roku wszystkie rzeczne ryby zażerają się wymywanymi przez wezbraną wiosenną rzekę z dna i brzegów różnego rodzaju larwami owadów, dżdżownicami i skorupiakami, a także żabami. Drapieżników powinniśmy jednak szukać właśnie tam, gdzie są małe rybki, które też żerują na robactwie, czyli w partiach koryta z wolnym uciągiem i płytką, nagrzaną wodą.
Trzeba jednak pamiętać, że wspomniane trzy gatunki mają za przysłowiowe 5 minut okres tarłowy. Złowione sztuki należy więc traktować ostrożnie i bezwzględnie wypuszczać.

Jazie
Jazie są wszystkożerne i... łakome. Szukają pożywienia w czytelny dla wędkarza sposób, łatwo więc je namierzyć, tym bardziej że żerują stadami i zawsze któryś zdradzi swoją obecność. Jeśli nie widać oznak żerowania, należy cierpliwie szukać ryb tradycyjną metodą prób i błędów.
Wiosną możemy liczyć na spotkanie z jaziami w zasadzie w tych samych miejscach, co w innych porach roku, z tą jednak poprawką, że są to miejsca z wolniejszym niż latem uciągiem. Jaź unika silnego nurtu, bo musi nabrać sił i odpaść się przed tarłem. W kwietniu skupiam swoją uwagę na:

1. Starych rozmytych opaskach zbudowanych przez obsypanie kamieniami faszynowego materaca. Właśnie te kamienie są przez nurt z opaski wymywane i zalegają na dnie u jej podnóża, a w załamaniach nurtu za nimi czają się jazie. Takie opaski mimo zniszczeń spowodowanych przez rzekę „trzymają się” brzegu, nie są przez nią omywane z obu stron.

2. Starych opaskach oddzielonych od brzegu. Jest to sytuacja, gdy rzeka wdarła się między umocnienie a brzeg i opaska (lub jej resztki) znajdują się parę metrów od brzegu. Szczyt opaski tworzy zalaną, równoległą do nurtu rafę, na zewnątrz której woda jest głęboka i często rwąca. Z kolei po stronie brzegowej znajduje się pas płytkiej i spokojnej wody. Gdzie w takich warunkach szukać jazi? Latem stoją one po stronie nurtowej takiej rafy, ale teraz żerują po stronie brzegowej. Oczywiście cały rok buszują między kamieniami wyznaczającymi zalany szczyt opaski, wiosną jednak proponuję zacząć łowienie od wspomnianej już płytkiej wody po stronie brzegowej.

Wiosenny spinning
3. Napływach na główki. O ile latem jazie kręcą się w natlenionej wodzie w okolicy przelewu, o tyle wiosną lepiej szukać ich na napływach, a konkretnie w dołkach z powoli kołującą wodą. Rzecz jasna, nie przy wszystkich główkach takie się tworzą, dużo zależy od długości umocnienia i lokalnego układu prądów.

4. Zalanych podniesioną wodą trawach i krzakach. Gdy rzeka wzbierze, nawet największe jazie wpływają w zalaną nabrzeżną roślinność, zbierając tam wszelkie wodne i lądowe bezkręgowce. Łowienie tam jest bardzo emocjonujące, ale wymaga skupienia. Należy być ostrożnym, aby się po prostu nie skąpać no i żeby nie spłoszyć ryb. Jazie nawet zajęte wielkim żarciem są w takich warunkach bardzo płochliwe. Do tej samej kategorii łowisk zaliczam rozlewiska w ujściach małych dopływów, kanałów czy też starorzeczy. W normalnych warunkach są bardzo płytkie i niemal pozbawione ryb, ale teraz jest tam więcej wody i nawet duże osobniki wchodzą tam na wiosenny żer.

5. Podmywanych przez dużą wodę dzikich burtach brzegowych z osuwającą się darnią. Tego rodzaju łowiska są charakterystyczne zwłaszcza dla Bugu. Przy stromej skarpie rzeka płynie głębokim, rwącym nurtem i nieustannie ją podmywa, wypłukując z ziemi pokarm i co jakiś czas zabierając ze sobą kawałek darni, bryłę iłu itp.
Jazie stoją w spokojnych partiach nurtu i zbierają pokarm unoszony przez wodę. Wabiki podaję im, prowadząc je w pół wody lub pod samą powierzchnią. Jakkolwiek rybki – jak już wspomniałem – to dla jazi tylko przekąska, to jednak podnoszą się do nich znad dna bez większych oporów. Dlatego kuszę je uklejokształtnymi woblerkami 2-5-centymetrowymi, które schodzą nie głębiej niż na 0,5 m, a niektóre modele zaledwie do 25 cm pod lustrem wody. Łowię także na bardzo popularne dziś smużaki imitujące owady i rybki chlapiące po powierzchni. Wszelkiego rodzaju woblery pływające utrzymuję w leniwym nurcie w pobliżu stanowisk ryb. Przy dużej popularności tych przynęt i istnym boomie na smużaki nie zapominam o starych i ciągle skutecznych błystkach obrotowych. Sięgam po aglie i comety nr 1, rzadziej nr 2. Szybko i wąsko wirujące longi uważam za mało skuteczne w tych warunkach. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym kolejny raz nie zachęcił do sięgania po wahadłówki. Jazie gustują w modelach wąskich, mało wykrępowanych, wykonanych z cienkiej blachy. Takie błysteczki wabiąco kolebią się na boki bez płoszącego ryby wpadania w obroty.

Przychodzi wiosną taki czas, że w wodzie pojawia się świeży wylęg, którym zajada się każda większa od niego ryba mająca ciągoty do drapieżnictwa. Trafnym wyborem są wówczas najmniejsze gumki, nie tylko tzw. plemniki, ale także małe modele przeznaczone do drop shota. Tą drobnicą można się dobrze bawić, lecz nawet w tym okresie najczęściej stawiam na opisany wyżej zestaw klasycznych przynęt. Wyjątkiem jest tu łowienie na sztuczną muszkę, ale to jest temat na zupełnie inny artykuł.
Podczas łowienia jazi na spinning bardzo ważny jest wybór wędziska. Chodzi tu zarówno o naszą wygodę, jak i o skuteczność zacięć. Używam kija 3-metrowego, dość miękkiego, ale nie w pełni parabolicznego. Właśnie ta miękkość ma kluczowe znaczenie dla owocnego łowienia. Jaź nie zagryza przynęty, tylko ją zasysa i może to zrobić na odpowiednio miękkim zestawie. Zbyt twarda wędka sprawi, że ryba będzie się od przynęty odbijać, a wędkarz czuje wtedy w nadgarstku uderzenia niemożliwe do zacięcia. Jeśli zaś chodzi o skuteczność zacięć, to nie ma się czego obawiać, nawet łowiąc z takim półparabolikiem, kijem o akcji medium. Często łowi się z dalekiego dystansu, z rzutu albo po spławieniu woblera, wówczas też długa wędka sprawuje się lepiej od krótkiej, pozwalając sprawniej manewrować przynętą.

Wiosenny spinning
Klenie
Na pewno niejeden wędkarz widział latem wielkie kleniska leniwie przemierzające prześwietlone słońcem płycizny. Idę o zakład, że każdy z nich (nas) choć raz próbował je złowić. Próbował, bo na każde podanie przynęty spinningowej te ryby reagują, płosząc się i z wędkowania nici. Klenie, choć żarłoczne i wszystkożerne, są bardzo ostrożne i mówi się, że mają oko w każdej łusce. Nic więc dziwnego, że latem te wyrośnięte sztuki są trudne do złowienia. Zupełnie inna sytuacja jest teraz. Wiosną, gdy słońce zacznie przygrzewać, górę nad ostrożnością bierze łakomstwo i nawet duże sztuki wpadają w amok żerowy i naprawdę są realne szanse na złowienie ich na spinning. Gdzie zatem szukam kleni wiosenną porą? Kleniowe miejscówki po części pokrywają się z jaziowymi opisanymi w punktach 1–3 fragmentu poświęconego właśnie jaziom. Gdy na skutek przeciągającej się zimy woda jest jeszcze zimna, kleni szukam w następujących miejscach:
1. U podstaw głębokich, rozmytych opasek, o niezbyt jednak szybkim nurcie. Dopiero za jakiś czas klenie przeniosą się na większe uciągi, a na razie wolą trzymać się wolniejszego nurtu, stać za kamieniami wymytymi przez rzekę ze starej opaski. W przeciwieństwie do jazi trzymają się nurtowej strony opaski oddzielonej od brzegu oraz oczywiście samego jej szczytu, wyznaczanego przez pas widocznych zwarów na powierzchni wody.

Wiosenny spinning
2. Na tzw. wolniakach z równym uciągiem, ale w pobliżu jakiejś przeszkody podwodnej.

Wiosenny spinning
3. W starych przelewach (ich częściach napływowych i środkowych). Takich miejsc klenie będą się trzymać także później i teraz właśnie tam się grupują.
W takich miejscach i warunkach pogodowych (zimno) łowię wolno, ściągając przynętę (najlepiej 3–5-centymetrowy, schodzący nie głębiej niż na 1 m wobler) pod prąd równolegle do brzegu. Jeśli to nie przynosi rezultatu, zmieniam taktykę i przerzucam się na łowienie woblerami głęboko schodzącymi, rzucając je w poprzek nurtu i pozwalając wachlarzem spłynąć pod brzeg. Bronią ostatniej szansy na bankówce, której mieszkańcy nie chcą współpracować, jest 3-centymetrowy uklejopodobny powierzchniowy wobler dociążony oliwką na bocznym troku (5–20 g w zależności od głębokości). Zarzucam go prostopadle do nurtu. Ciężarek spowalnia dryf przynęty, która pracuje w pobliżu dna. Jak wysoko nad nim, to zależy od długości troka.
W poszukiwaniu kleni zapuszczam się także na kamienne rafy, te płytkie i te głębokie, a także na szerokie rozlewiska, jeśli akurat łowię na mniejszej lub średniej rzece, np. dopływie dużej rzeki nizinnej.
Inne przynęty kleniowe są bardzo podobne do jaziowych. Woblery są jednak na ogół większe (5–7 cm), a oprócz tego stosuję stare gumowe żaby Mannsa, które uchowały mi się w domowych zapasach. Kiedyś były hitem nr 1, a i dziś te gumy są bardzo skuteczne (co zresztą dowodzi, że dobre przynęty się nie starzeją i nie ma sensu wymienianie ich na nowsze modele tylko dlatego, że są... nowsze).
Sprzęt można stosować ten sam co na jazie, ale na dalekich dystansach lepiej sprawdza się plecionka, która nie przeszkadza kleniom w podejmowaniu przynęt. Klenie są na ogół silniejsze od jazi, a podczas częstego tutaj łowienia przy dnie ryzyko zaczepu jest o wiele większe i dużo mocniejsza od żyłki plecionka w obu tych sytuacjach naprawdę idealnie się sprawdza.

Okonie
Te pasiaste ryby łowi się od samego zejścia lodów, ale gdy zaczynają się gromadzić w stada, co zwiastuje bliskie już tarło, daję im spokój. Zachęcam zresztą do tego wszystkich, którzy wybiegają myślą poza napchanie lodówki mięsem kosztem rybności swojego łowiska.
Łowi się je w miejscach z wolniejszym uciągiem, w spokojnych zatokach, wejściach do portów i starorzeczy, blisko granicy nurtu i spokojnej wody. Na rzecznych rozlewiskach stoi sporo okoni, ale są to co najwyżej średniaki, takie do 30–35 cm. Nie po takie ryby wybieram się nad rzekę. Szukam tych największych, którym bliżej do 40 niż do 30 cm. Znajduję je w sąsiedztwie wysokich burt brzegowych podmytych przez wodę, gdzie na skutek oddziaływania nurtu powstają małe zatoczki. Spotykam je np. na Narwi, gdzie latem takie miejsca zarastają i woda tam prawie stoi.
Wiosną duże okonie są wolne i leniwe, wymagają też powolnego prowadzenia przynęty. Numerem jeden wśród okoniowych zestawów jest boczny trok z paproszkiem, przyznam jednak, że takie łowienie jest dla mnie zbyt nudne, nieco monotonne i nie przepadam za nim. Dużo bardziej wolę łowić na niewielkie gumki do drop shota (jaskółki) obciążone główką jigową z bocznie spłaszczonym ołowiem w kształcie rybiej głowy. Na opisane warunki wystarczają mi główki 3-gramowe. Ich prowadzenie to świetna zabawa, przy której nie sposób się nudzić. Polega ono na bujaniu, podszarpywaniu, podbijaniu na różne sposoby, opukiwaniu dna. Bardzo dobre są też uklejopodobne wahadłówki, które opisałem już we fragmencie poświęconym łowieniu jazi.

Życzę połamania kija, choć na wiosnę może być z tym rożnie, ale pamiętajcie, że najgorszy dzień na rybach jest lepszy od najlepszego w pracy. Do zobaczenia nad wodą!