Ostatni miesiąc sezonu

Wrzesień to ostatni miesiąc, w którym można łowić trocie w rzekach polskiego Pomorza. Nie jest to teraz takie proste, ale przy przestrzeganiu pewnych zasad można liczyć na dobre wyniki.

Początek jesieni to nie najlepsza pora dla trociarzy. Dlaczego? Przecież woda powinna być głębsza i chłodniejsza niż latem, a ryby dzięki licznym spławom łatwe do namierzenia. Niestety, w ostatnich latach jest inaczej... Powtarzające się niżówki, które są efektem nie tylko bezdeszczowej pogody, ale przede wszystkim nie do końca przemyślanych działań ludzkich (prace melioracyjne, osuszanie bagien, budowa zapór i elektrowni wodnych, wycinanie drzew i krzaków porastających linię brzegową rzeki) sprawiają liczne problemy. Od tych banalnych, czyli zwiększonej ostrożności ryb, prześwietlenia i słabego natlenienia wody, do znacznie poważniejszych, do których należy (w takich warunkach) szybsze i łatwiejsze rozprzestrzenianie się zarazy dziesiątkującej stada ryb wędrownych w polskich rzekach. Mając nadzieję, że być może w tym sezonie natura jakoś sama się obroni, w niniejszym artykule skupię się na łowieniu troci w normalnych warunkach.

Ostatni miesiac sezonu6
Jak już wspomniałem, we wrześniu trocie często zdradzają swoje kryjówki, spławiając się. Łowiąc przy niskich stanach wody, trzeba jednak mieć na uwadze, że nie tylko my je widzimy, ale również one mają nas na oku. Nie zawsze też znajdziemy je w tych samych miejscach co latem. I, jakby tego było mało, słynna trociowa agresja we wrześniu jest już tylko wspomnieniem. Dlatego – słusznie czy niesłusznie – wrześniowe trociowanie w powszechnej opinii jest trudniejsze od letniego.

W lipcu i sierpniu, gdy temperatura wody gwałtownie się podnosi, trocie ustawiają się głównie w miejscach, w których nurt jest szybszy, a woda dzięki temu lepiej natleniona. We wrześniu średnia temperatura powietrza spada zarówno w nocy, jak i w dzień, co powoduje ochłodzenie rzeki. W tych warunkach teoretycznie ryby powinny być znacznie bardziej aktywne niż w pełni lata. I czasami rzeczywiście tak jest, ale tylko czasami...

Zanim wybierzemy się nad rzekę, warto krótko przeanalizować to, co dzieje się pod wodą. Wyobraźcie sobie troć, która weszła do rzeki latem. Była agresywna, parła pod prąd. Cudem uniknęła pułapek rybaków i kłusowników, miała szczęście w spotkaniu z wędkarzami, a także np. wydrami. Słowem, udało się jej przetrwać i zająć dobre miejsce w oczekiwaniu na zbliżające się już tarło. Do września ta ryba zdążyła zobaczyć mnóstwo rzeczy: spływające wodą liście, patyki, śmieci, mrowie wędkarskich przynęt, hordy kajaków, masę drobnego białorybu kręcącego się dokoła, itd., itp. Jej instynkt agresji słabnie; matka natura tak to urządziła, żeby ryba nie traciła sił, które będą jej potrzebne już niebawem. Tak więc we wrześniu mamy trotkę nieskorą do rzucania się na cokolwiek, żyjącą w miejscu, którego otoczenie zdążyła już zapamiętać, a na dodatek w płytkiej, przejrzystej wodzie. Co z tym fantem zrobić?

Jeśli tylko mamy taką możliwość (koniec sezonu zbliża się nieuchronnie...), czekamy na zmianę warunków pogodowych, a dokładniej na deszcz, a raczej jego konsekwencje, czyli przybór. Powoduje on, że zaczyna płynąć brudna (trącona) woda, a dodatkowo większa ilość słodkiej wody wpływającej do morza pobudza srebrniaki kręcące się w pobliżu ujścia do podjęcia wędrówki tarłowej. To zaś daje nam podwójną korzyść. Po pierwsze, do rzeki trafia „zastrzyk" świeżych, agresywnych ryb, chętnych do atakowania przynęt, a po drugie ich obecność sprawia, że te osobniki, które w rzece są już od dawna, czują się zagrożone w tzw. terytorializmie i nabierają chęci do odpędzania intruzów od swoich stanowisk, mimo że do tarła zostało jeszcze trochę czasu. Działa to mniej więcej tak: jeśli w pobliżu „mieszkania" pojawia się nieproszony gość („świeża" troć), to jego dotychczasowy lokator czuje się zagrożony i próbuje go przepędzić.

Podobny wpływ na ryby ma sztorm na morzu: woda w przyujściowym odcinku podnosi się i zaczyna „zabierać" z brzegów różnego rodzaju śmieci, a „świeże" trocie mają impuls do wejścia w obszar cofki, aby tam pobuszować i albo wejść dalej, albo po pewnym czasie tym razem jeszcze się wycofać.

Tak oto z wędkarskiego punktu widzenia wyglądają warunki idealne, ale nie zawsze można liczyć na taki sprzyjający splot okoliczności. Ostatnie lata w Polsce były bardzo ciepłe, a stany wód w rzekach nadzwyczaj niskie. To powodowało, że warunki łowienia, już i tak niezbyt korzystne, dodatkowo się pogorszyły. Poza tym wielu z nas nie ma możliwości szybkiego reagowania na przybór czy sztorm; po prostu każdy wyjazd musimy zaplanować dużo wcześniej. Zwłaszcza w ostatnim tygodniu września widać to jak na dłoni, gdy brzegi trociowych rzek są „obstawione" wędkarzami bez względu na pogodę. I nie ma się im co dziwić, przecież koniec sezonu za pasem i może się okazać, że czekanie na sprzyjające warunki zakończy się... na styczniowym otwarciu (jeśli jesienią wszystko, co pływa, nie zginie od zarazy i w ogóle będzie co otwierać). W praktyce jesteśmy więc skazani na łowienie ryb mało agresywnych, które w rzece przebywają już jakiś czas. Jak sobie w takich warunkach poradzić? No cóż, nie ma co załamywać rąk i składać wędek w geście kapitulacji. Ryby są i przy odpowiednim zabraniu się do rzeczy jest szansa na niezły połów.

Ostatni miesiac sezonu2 Ostatni miesiac sezonu3 Ostatni miesiac sezonu4

Wrześniowe łowienie w niskiej wodzie bardzo przypomina zimowe polowanie na kelty. Także teraz wędkujemy bardziej stacjonarnie, bez łykania kilometrów, długo prowokując ryby w jednym miejscu i często zmieniając przynęty. Wrześniowe trocie nie wędrują jak srebrniaki w połowie lata i możemy sobie odpuścić penetrowanie piaszczystych prostek, gdzie latem zawsze można było liczyć na branie ze środka rzeki. Teraz troci szukamy w takich samych miejscach, jak potokowców, tzn. w osłoniętych od nurtu kryjówkach. Takimi typowymi kryjówkami są doły wymyte w dnie w bezpośrednim sąsiedztwie zawad, łuki zakrętów, rynny za zwalonymi drzewami czy krótkie dołki wymyte pod zanurzonymi krzakami. Niektóre prostki też bywają „rybodajne", wystarczy, żeby miały nierówności na dnie i były porośnięte roślinnością wodną. Ze względu na niewygodne łowienie między warkoczami zielska prostki takie są rzadko obławiane, a przebywające tam trocie czują się bezpieczne. Nie można również pomijać brzegu na pozór równego i nieciekawego, jeśli metr lub więcej od niego tkwią w dnie zmurszałe kołki starych umocnień, zza których rzeka stopniowo wymywa ziemię. Miejsca te na pierwszy rzut oka są płytkie i niewarte zainteresowania, ale miałem już nieraz sytuacje, że we wrześniu właśnie spod takich kołków, omijanych przez większość spinningistów, wyjmowałem komplet troci.

Moją wrześniową przynętą nr 1 są woblery w rozmiarach 6–7 cm. W opisywanych warunkach najczęściej łowię modelami pływającymi i wolno tonącymi, ale w pudełku mam również kilka sztuk „ciężkiej amunicji" do zadań specjalnych.

Dlaczego akurat wobler uważam za najlepszą przynętę na wrześniowe trocie? Wynika to z warunków, w jakich teraz trzeba łowić, a właśnie on najlepiej się w nich sprawdza. Wrześniowe trociowanie – o czym wspomniałem – to łowienie powolne i dokładne. Dotyczy to zarówno przemieszczania się nad rzeką, jak też, a może przede wszystkim prowadzenia przynęty.

Zacznę jednak od początku. Do obławiania wybieram krótki odcinek rzeki, maksymalnie 1,5–2 km, i spinninguję, schodząc z nurtem. Gdy dochodzę do bankówki, zakładam pływający wobek i zaczynam jej obławianie z daleka. Jak już pisałem, niska wrześniowa woda umożliwia rybie łatwe zauważenie wędkarza. Niezbędny jest więc kamuflaż – skradanie się i chowanie za krzakami. Pływająca przynęta, którą można spławić z daleka nad wybrany dołek bez stawania nad nim, wydatnie zwiększa szanse na udany połów.

Klasycznym miejscem, w którym taka taktyka przynosi doskonałe efekty, jest rynna na zewnętrznym łuku zakrętu, na końcu której tkwi zwalone drzewo. Wędkwarz stojący dość spory kawałek powyżej niej jest w stanie spławić wobler z daleka i długo grać nim nie tylko w dołku utworzonym przez warkocz nurtu za zalanym konarem, ale także w strefie przybrzeżnej, często porośniętej krzakami lub wikliną. Jedno przeprowadzenie przynęty może trwać nawet 10 min i dłużej. Takie stacjonarne granie woblerem dopuszcza stosowanie wszystkich znanych spinningowych trików. Najprostszą techniką jest trzymanie go na napiętej żyłce w nurcie, pozwalając prądowi zrobić za nas całą robotę. Jest to skuteczna metoda, ale jedynie przy „walniętych" woblerach charakteryzujących się nieskoordynowaną pracą, czyli takich, które nie trzymają się nurtu, uciekają na boki i raz na jakiś czas lubią przekoziołkować. Niestety, takich przynęt jest niewiele, w seryjnych produkcjach nie ma dla nich miejsca, a rękodzielnicy, uznając je za „niesprzedawalne", zostawiają te cudeńka dla siebie. Wabiki powszechnie uważane za dobrze ustawione, idealnie trzymające się nurtu, wymagają zakłócenia rytmu ich pracy przez delikatne podciąganie lub wręcz podszarpywanie szczytówką. Na skutek takiego „ożywiania" woblera przestawiamy go o ok. 1,5 m pod prąd, a następnie wolno spuszczamy z nurtem rzeki w miejsce, z którego zaczynaliśmy całą zabawę. Najważniejsze w tym jest to, by w czasie powrotu przynęta cały czas pracowała. Żeby to osiągnąć, wystarczy popuszczać ją wolniej niż płynie rzeka. Po kilkunastu takich cyklach spokojnie podciągamy o 2–3 m wobler i ponawiamy cały rytuał. W ten sam sposób obławiamy podmyte burty, zatopione krzaki itp.

Ostatni miesiac sezonuJeśli przynęta „nie pasuje" rybom, zmieniam ją na inną. Na obłowienie dobrego miejsca poświęcam mniej więcej godzinę, a gdy zaobserwuję tam spławy, to nawet w razie braku brań wracam tam co jakiś czas, niekiedy kilka razy dziennie. Prędzej czy później tak prowokowana troć nie wytrzyma i zaatakuje intruza (czyli mój wobler).

Drugie miejsce na zasiedziałe „wrześniówki" w moim rankingu najskuteczniejszych przynęt zajmuje wahadłówka. W większości miejscówek podobnie jak wobler można ją prowadzić wolno bądź wręcz przytrzymać „w punkcie", lekko podciągając i popuszczając (ruchami szczytówki), prowokując w ten sposób ospałe trotki. Z oczywistych powodów wahadłówka przegrywa z woblerem w miejscach, gdzie trzeba wypuścić z prądem przynętę.

Po obrotówki sięgam tylko wtedy, gdy zmieniają się warunki w rzece, czyli podnosi się jej poziom bądź pod wpływem krótkiego, ale intensywnego deszczu jej wody choć trochę się przybrudzą. Pomijając już możliwość wejścia wtedy „świeżych" troci, zasiedziałe sztuki stają się odważniejsze, agresywniejsze, wychodzą ze swoich kryjówek i ustawiają się na bardziej otwartej wodzie.

Wreszcie docieramy do bardzo istotnej sprawy. Jak zlokalizować wrześniowe trocie? Otóż każdego roku ryby są w mniej więcej tych samych miejscach. Dlatego największe szanse mają ci, którzy nad daną rzekę przyjeżdżają często i to od lat. Jeśli ktoś dopiero zaczyna łowienie troci lub eksplorowanie danej rzeki, to powinien pomyśleć o dołączeniu do kogoś, kto zdążył ją już poznać.

Ostatni miesiac sezonu5

Co jednak mają zrobić wędkarze pozbawieni takiej pomocy? Nie ma co załamywać rąk, tylko samodzielnie zacząć poznawanie rzeki. Metody „zdalnego" typowania łowisk rzecznych opisałem w poprzednim numerze WMH (Wędkarski zwiad), tu więc ograniczę się do wskazówki, że na mapach (papierowych lub elektronicznych) szukamy zakrętów, które są wrześniowymi bankówkami. Typowe dla zimowego kelta prostki z równym uciągiem można sobie darować. Po wytypowaniu kilku takich miejsc, udajemy się tam na spacer po zmroku. Bez wędki, bo i tak nie wolno łowić w nocy. Skupiamy się na obserwacji wody, gdyż trocie zdradzają swoją obecność spławami. Każdy taki wypatrzony spław zapamiętujemy i po pewnym czasie dysponujemy już wystarczającą ilością informacji, aby o świcie pojawić się nad wodą z wędziskiem w ręku. Najlepsze bowiem są świt i zmierzch, zwłaszcza w dni słoneczne. Aby nie tracić jednak czasu, warto łowić przez cały dzień. Przy słonecznej pogodzie skupiamy się wtedy na miejscach zacienionych. Przy deszczowej nie ma to znaczenia, a i różnica między dwoma dobowymi szczytami żerowania i resztą dnia jest znacznie mniejsza. Deszcz sprzyja połowom przez cały dzień.

Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Wam połamania kija. Do zobaczenia w końcówce września nad jedną z pomorskich rzek.