Sandacz z cofki

Przy dużej rzece, wykorzystywanej jako szlak żeglowny zawsze są jakieś kanały, w których ujściach cumowały lub nadal cumują barki. Na Wiśle bywa sporo takich miejsc, przez większą część roku praktycznie bezrybnych. Ale jesienią wszystko się zmienia.

84
Niegdyś Wisła była wykorzystywana na dużą skalę jako szlak spławu różnego rodzaju towarów masowych miedzy Śląskiem a Wybrzeżem. Pamiątką po tej wiślanej żegludze śródlądowej są różnego rodzaju rzeczne porty i prowadzące do nich kanały. Dziś ich ujścia do rzeki stanowią co najwyżej schronienie przed silnym wiślanym nurtem czy miejsce do mniej lub bardziej wygodnego slipowania łodzi wędkarskich czy też coraz częściej na Wiśle widywanych żaglówek, kajaków czy też motorówek wycieczkowych. Dość podobne warunki oferują kanały łączące starorzecza z głównym nurtem.
Wisła pracuje cały czas, wzbiera i opada, z każdym przybierkiem nanosi w ujścia kanałów kolejną warstwę osadów. Toteż jest tam płytko, czasami nawet bardzo płytko. Przy częstej głębokości około metra duża ryba zapuszcza się tam tylko doraźnie, w poszukiwaniu szybkiej przekąski.
Płytka, nagrzana niemal stojąca woda w sąsiedztwie głównego najczęściej nurtu jest magnesem dla ryb. Wiosną ogrzane płycizny okupuje drobnica, a za nią uganiają się drapieżniki. Latem brakuje tam tlenu, więc ryb jest mniej, ale jesienią znów można tam nieźle połowić. Co prawda stada białorybu przenoszą się na głębokie doły a za nimi ciągną drapieżniki, ale opisywane przeze mnie miejsca są na tyle atrakcyjne, że mimo późnojesiennej aury coś się w nich dzieje. Wędkarze jednak często o tym nie wiedzą, przenoszą się na głębokie doły a w ujściach kanałów widzi się najczęściej tylko operatorów podrywek szukających tam żywca na łowy w głębokich rewirach rzeki.
Tuż przy ujściu kanału do rzeki tworzy się niewielka cofka. Silny rzeczny nurt mijając kanał odbija w niego i tworzy w jego ujściu niewielkie zastoisko z wolno kołującą wodą. W tym zaś głębokość jest minimalnie większa niż dalej w kanale. W odwiedzanych przeze mnie miejscówkach wynosi najczęściej około półtora metra. Zaś w rzece bezpośrednio przy owej cofce jest z reguły jakiś spad przy którym czyhają sandacze. W ujście kanału zaglądają okazjonalnie, ale na tyle często, aby był sens się na nie zasadzać.
„Zaglądają" to właściwe słowo. Ryby te stoją w okolicy opisanego wcześniej spadu i do cofki w ujściu kanału zaglądają sporadycznie, tylko po to aby coś przekąsić, po czym znów wracają do rzeki. Wędkarzowi nie pozostaje nic innego, jak przycupnąć sobie w wybranym miejscu i cierpliwie obrzucać wodę różnymi przynętami, czekając aż któryś sandacz się uaktywni. Coś takiego jednak nie trwa długo. Na wodą warto się pojawić około godziny przed zmierzchem i łowić nie dłużej niż do północy. Następny okres dobrego żerowania sandaczy zacznie się dopiero przed świtem, więc nie ma sensu poświęcać snu lub posiadówki przy ognisku z kolegami na bezproduktywne machanie wędką w długą i zimną jesienną noc.


Guma

Sandacz z cofki5Na początek warto sięgnąć po przynętę gumową. W zależności od tego, w jaką główkę ją uzbroimy, będziemy mogli łowić zarówno na spadzie w korycie rzeki, jak i w samej cofce, na coraz płytszej wodzie. Ja sam łowiąc na gumę staję zawsze po napływowej stronie kanału, tuż powyżej jego ujścia. Dzięki temu mam jak na dłoni ujście kanału i spad u jego podstawy, a nurt rzeki w sporej mierze wyręcza mnie w prowadzeniu przynęty.
Jaki powinien być ripper do łowienia w takich warunkach? Powinien pracować niemal całym ciałem a nie zamiatać samym ogonkiem. Można to na sucho sprawdzić w bardzo prosty sposób: chwytamy rippera za główkę i podnosimy na sztorc ogonem do góry. Miękki natychmiast zwinie się w obwarzanek jak klucha, a twardszy, taki jakiego potrzebujemy, ugnie się tylko częściowo, mniej więcej pod katem prostym. W wodzie zaś nie będzie opętańczo kręcił samą płetwą ogonową, tylko umiarkowanie mocno zamiatał niemal całym ciałem. Mniej więcej tak, jak robią małe rybki. Pracują tak niektóre starsze krajowe przynęty, rzekomo gorsze i zastępowane super miękkimi. Mam też w swoim arsenale francuskiego rippera, który ma w części ogonowej zatopiony pasek folii. Daje ona interesujące błyski, ale także dodatkowo usztywnia całość.
O kształtach i kolorach można zazwyczaj napisać całą książkę, ale nie w tym przypadku. Tu sprawdza mi się na ogół klasyczny kształt uklejopodobny takież malowanie.
Cały majstersztyk sprowadza się do dobrania odpowiedniego ciężaru główki, bo optymalnym sposobem łowienia w takich warunkach jest... przepływanka. Zarzucamy i pozwalamy przynęcie spływać z nurtem na napiętej lince bez udziału kołowrotka. Lekkie jej poluzowanie ruchem szczytówki sprawia że guma muska dno, a po lekkim poderwaniu znów unosi się i zaczyna spływać. Takie granie ripperem jest w pełni skuteczne tylko wtedy, kiedy porcja ołowiu jest idealnie dobrana do głębokości i uciągu, warto więc się postarać. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby obrzucać także gumą (z bardzo lekką główką) również samą cofkę. Prowadzenie nie odbiega od późnojesiennych jeziorowych i zaporowych standardów. Generalnie we wszystkich przypadkach ruchy przynęty muszą być spokojne i stonowane. Agresywne szarpanie to nie jest dobra metoda na jesienne sandacze.


Wahadłówka

Sandacz z cofki6Wąska uklejopodobna wahadłówka (nawiasem mówiąc, od dobrych kilku lat z powodzeniem wykorzystuję wahadłówki typu steelhead przeznaczone na morskie trocie) to sandaczowy czarny koń. Już sama z siebie jest łowna (choćby dlatego, że mało kto po nią sięga i ryby nie kojarzą jej z zagrożeniem) ale także dlatego, że można nią łowić na szereg interesujących sposobów nie mających nic wspólnego z monotonnym biczowaniem wody.
Do łowienia wahadłem ustawiam się tak, jak poprzednio, czyli tuż powyżej ujścia. Stosunkowo krótki rzut po skosie w dół, zamykam kabłąk i pozwalam nurtowi znieść przynętę po łuku w interesujące mnie miejsce na spadzie naprzeciwko ujścia. I teraz zaczyna się prawdziwa zabawa, bo właściwe łowienie polega na iście trociowym graniu przynętą w „gorącym" miejscu bez użycia kołowrotka. Ruchami szczytówki podciągam blaszkę i popuszczam, podciągam i popuszczam. Oczywiście stale kontroluję przy tym napięcie linki. Po wykonaniu serii takich manewrów można zwinąć trochę linki i powtórzyć granie wahadełkiem w nowym miejscu. Aby jednak takie łowienie było nie tylko skuteczne ale i w ogóle możliwe, konieczne jest dobranie odpowiedniej błystki. Dotyczy to zarówno jej gramatury, jak i kształtu. Błystka o większej powierzchni będzie musiała być cięższa niż wąski, uklejopodobny niby-pilkerek, aby utrzymać się na pożądanej głębokości. Jeśli blacha będzie zbyt lekka, nurt wyniesie ją za wysoko w toń. Jeśli będzie zbyt ciężka, ugrzęźnie w dnie. Tylko dobrze dobrana będzie „grać" tak jak wędkarz zaplanuje.
Prędzej czy później jednak w końcu nurt zaniesie przynętę do samej cofki i wtedy zmieniam technikę prowadzenia. Tutaj na miejscu jest klasyczne zwijanie z wysoko uniesioną szczytówką (płycizna!) urozmaicone zatrzymaniami, w czasie których błystka opada swobodnie migocząc i lekkimi podciągnięciami którymi wprowadzam ją z powrotem na optymalną głębokość.
Ogólna zasada prowadzenia wahadła jest taka, że w nurcie posługuję się prawie wyłącznie ruchami szczytówki, a w spokojnej, kołującej wodzie – wykorzystuję głównie kołowrotek.


Wobler

Sandacz z cofki3W samej cofce bardzo dobrze sprawdza mi się płytko schodzący wobler, np. taki jak na zdjęciu. Aby nim łowić, ustawiam się na brzegu zapływowym i przerzucam kołującą wodę. Woblery w ogóle bardzo dobrze nadają się do obławiania różnego rodzaju zastoisk czy innych miejsc na pograniczu nurtu, gdzie woda się kręci, kołuje i wybija. Jego prowadzenie warto urozmaicać różnego rodzaju (spokojnymi!) manewrami szczytówki, w wyniku których leniwie idąca przynęta co jakiś czas wykonuje lekki skok w bok, wykłada się a potem na moment zawisa w toni. Łowiąc w płytkiej wodzie trzeba oczywiście pamiętać o podniesieniu szczytówki do góry tak, aby wobler nie schodził za głęboko. Prowadząc wobler należy zwracać uwagę na to, gdzie się on aktualnie znajduje. Łowimy przecież w miejscu gdzie woda kołuje, są wsteczne prądy. Prowadząc go zgodnie z nimi nieco przyspieszam aby wobler wyraźniej pracował, a gdy wpada w nurt przeciwny – zwalniam.



Spoon

Sandacz z cofki2Ciekawą odmianą wahadłówki jest spoon. Ta przynęta (tu w wersji uzbrojonej w kotwiczkę i bez druta antyzaczepowego) to swego rodzaju połączenie woblera z wahadłówką a repertuar technik prowadzenia jest bardzo szeroki. Wykorzystywany przeze mnie model ma wbudowaną grzechotkę i to jest jego dodatkowy atut. Nie tylko dlatego, że jej dźwięk wabi, intryguje czy też prowokuje drapieżniki do ataku, ale również dlatego, że w czasie rzutu „farsz" grzechotki przesuwa się w jej tył, dzięki czemu leci ona naprawdę daleko mimo że jest stosunkowo lekka przy dużej powierzchni, a przez to doskonale nadaje się do obławiania rozległych, płytkich akwenów.



Wszystkie opisane przeze mnie techniki łowienia mają jeden wspólny mianownik: wymagają bardzo dokładnego dopasowania wielkości i wagi przynęty do aktualnych warunków łowienia. Na tym właśnie polega świadome spinningowanie: nie rzucamy wyłowioną na chybił trafił z pudełka przynętą, tylko celowo dobieramy ją do łowiska. Na pozór 2-3 gramy w tą czy w tamtą to niewiele, ale nawet tak nieznaczne niedopasowanie główki jigowej może zadecydować o sukcesie czy porażce, a podobne niuanse obowiązują w przypadku innych przynęt.